Nie ktoś jednak, a coś! Sprawcą całego zamieszania był felerny zegarek, w którym minuta trwała dużo krócej niż 60 sekund. Na szczęście wszystko udało się odkręcić i mecz ostatecznie trwał tyle i trwać miał. Sytuacja zabawna. Zdarzyć może się każdemu. Jak wiadomo rzeczy martwe potrafią być złośliwe. Najwidoczniej pan Jarzębak źle obchodził się ze swoim zegarkiem i ten postanowił się zemścić. Trzeba przyznać, że mu się udało. Sędzia obiecał przy okazji, że z felernego zegarka już nigdy nie skorzysta, żeby nie było wstydu po raz drugi.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki zegarkowi (niestety oficjalnie nie wiadomo jakiej firmy, pewnie jakaś chińska podróbka) pan arbiter Jarzębak stał się najbardziej znanym polskim sędzią. Teraz już nie będzie dla kibiców anonimowy. Każdy będzie wiedział, że to ten od popsutego zegarka.
Dalsze losy tego wrednego czasomierza są równie ciekawe. Fundacja Ekstraklasy (właśnie się dowiedziałem, że takie coś istnieje) zapowiedziała, że wystawi go na aukcję dobroczynną, razem z innymi "cennymi i mającymi znaczenie historyczne rzeczami związanymi z naszą ekstraklasą". Ciekawe, co jeszcze znajdzie się na aukcji zorganizowanej przez tę fundację: połamane bramki, porwane korki, czy pęknięte piłki, albo podziurawione i obowiązkowe przesiąknięte potem koszulki? Wierzę, że inwencji twórczej włodarzom fundacji nie zabraknie. Swoją drogą ciekawe kto będzie chciał kupić popsuty zegarek? Może jakiś kolega sędziego Jarzębaka, który zechce być równie sławny jak on?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz