Arsenal pokonał w niedzielę Manchester United 1:0. Podopieczni Arsene'a Wengera wygrali z "Czerwonymi Diabłami" po raz pierwszy od siedmiu spotkań. Strata do prowadzącej w tabeli drużyny z Old Trafford jest jednak duża - 6 punktów na trzy kolejki przed końcem rozgrywek to dystans nie do odrobienia. "Kanonierzy" sami sobie są winni, że teraz to nie oni, a rywale z Manchesteru, spoglądają na pozostałych rywali z wysokości pierwszego miejsca.
Bacary Sagna w jednym z wywiadów powiedział, że "wstydem jest gra w drużynie, która od sześciu lat nie zdobyła żadnego trofeum". Według mnie, wstydem jest gra w drużynie, której można spokojnie przyznać tytuł frajerów roku. Liczba meczów, w których Arsenal tracił, wydawałoby się pewne, trzy punkty jest zatrważająca. Symbolem nieudolności podopiecznych Wengera jest mecz z 5 lutego 2011 roku. Wówczas na St. James' Park Arsenal prowadził z Newcastle do przerwy 4:0, by ostatecznie zremisować 4:4.
Podobnych, niewytłumaczalnych strat punktów było w tym sezonie znacznie więcej. Finał Pucharu Ligi z Birmingham przegrany w ostatnich minutach po kuriozalnych błędach Wojciecha Szczęsnego i Laurenta Koscielnego to kolejny symbol tego beznadziejnego sezonu w wykonaniu "Kanonierów". Albo dwa ligowe mecze z Tottenhamem, w których Arsenal powinien zdobyć pewne 6 punktów, a uciułał zaledwie oczko. 20 listopada 2010 prowadził do przerwy 2:0, całkowicie dominując i nie dając "Kogutom" żadnych złudzeń, kto w tym meczu jest lepszy. Po końcowych gwizdku sędziego, to Tottenham cieszył się jednak z trzech punktów. W rewanżu na White Hart Lane było podobnie. Arsenal prowadził już 3:1, by tylko zremisować 3:3.
Kolejne przykłady frajerstwa Arsenalu - bardzo proszę. 29 grudnia 2010 roku, The DW Stadium w Wigan. Arsenal z łatwością strzela gospodarzom dwa gole i wydaje się, że panuje na boisku. Ostateczny wynik spotkania - 2:2. 17 kwietnia 2011, Emirates Stadium, starcie z Liverpoolem. Gdy w przedostatniej minucie doliczonego czasu gry sędzia Andre Marriner dyktuje jedenastkę dla Arsenalu, którą na gola zamienia Robin van Persie, wydaje się, że nic nie jest w stanie odebrać "Kanonierom" trzech punktów. A jednak, brak koncentracji, idiotyczny faul Emmanuela Eboue na Lucasie, rzut karny i kolejna strata pewnych trzech punktów. Podobną niefrasobliwość gracze Arsenalu wykazywali już na początku sezonu, kiedy to w ostatniej minucie dali sobie wydrzeć zwycięstwo na Stadium of Light w Sunderlandzie.
Gdyby piłkarze z Emirates Stadium we wszystkich wspomnianych wyżej spotkaniach zachowali choć odrobinę koncentracji, dziś mieliby siedem oczek przewagi nad Manchesterem i mroziliby szampany, by w najbliższą niedzielę cieszyć się z czternastego tytułu mistrza Anglii. Do tego mieliby w kolekcji trzeci Puchar Ligi.
Arsene Wenger upiera się, że nadal będzie opierał drużynę na młodych graczach. Chwała mu za to, ale jeśli chce zdobywać jakiekolwiek trofea, musi coś zmienić. Może zabrać piłkarzy na serię seansów, uczących koncentracji - to rozwiązanie tańsze, ale niegwarantujące skuteczności. Drugim wyjściem jest kupno kilku doświadczonych piłkarzy, boiskowych wyjadaczy, którzy dadzą temu zespołowi tak potrzebny mu spokój w grze. Na to się jednak nie zanosi, gdyż w prasie pojawiają się plotki, jakoby Wenger chciał przewietrzyć skład i pozbyć się "bardziej ogranych" zawodników z Gaelem Clichym, Emmanuelem Eboue i Abou Diabym na czele. Aż chciałoby się krzyknąć - Arsenie nie idź tą drogą!
"Kanonierzy" to jedna z najefektowniej grających drużyn globu. Co z tego jednak, jeśli jest zarazem jedną z najbardziej frajersko tracących punkty ekip na naszej planecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz