Strony

niedziela, 29 maja 2011

Gdzie się podziały tamte wielkie finały?

Za nami kolejny finał Ligi Mistrzów. Kolejny, o którym nie będzie się pamiętać. Bo cóż z wczorajszego spotkania na Wembley warte jest utrwalenia? Chyba tylko to, że ostatni mecz w swojej karierze rozegrał Edvin van der Sar, bramkarz-instytucja. Niestety, Holender nie będzie miło wspominał swojego pożegnania. Nie dość, że jego drużyna przegrała z kretesem, to jeszcze on do tej porażki znacznie się przyczynił. Barca dała w sobotę koncert gry genialnej. Udowodniła, że jest naddrużyną, którą inni mogą jedynie podziwiać, a nie z nią rywalizować.

Manchester zawiódł na całej linii. Co prawda zapowiedzi podopiecznych Sir Alexa Fergusona o odważnych atakach od pierwszej minuty się potwierdziły, problem w tym, że "Czerwone Diabły" grały tak zaledwie kilka minut. Popełniły więc ten sam błąd, który pozbawił ich trofeum przed dwoma laty w Rzymie. Tam także początek należał do nich, ale puchar trafił w ręce Barcy. Manchester na tle dream teamu z Katalonii wyglądał jak zespół juniorów, którzy dobrze wiedzieli, że w starciu z rywalami żadnych szans nie mają. Szkoda, że nawet takie drużyny jak United, przegrywają mecze w szatni...

Przed tym starciem byłem przekonany, że Manchester postawi się Barcelonie, że da się jej we znaki, powodując, że finał na Wembley będzie wielkim spektaklem, który zapamiętam na długo. Byłem tego pewien jeszcze do 34. minuty, kiedy to Wayne Rooney doprowadził do remisu. Chwilę potem wiedziałem już jednak, że United na nic więcej tego dnia nie stać. Szkoda, kolejny finał okazał się bezbarwnym, jednostronnym pojedynkiem dwóch nierównych drużyn.

Ostatni finał przez wielkie F, jaki miałem okazję oglądać, to mecz o Puchar Mistrzów w sezonie 2004/05 między Liverpoolem a AC Milan. To, co zrobili gracze Rafaela Beniteza, na długo zostanie w pamięci wszystkich kibiców. Wartym odnotowania jest także finał Mistrzostw Europy w 2000 roku między Francją a Włochami. Wyrównanie Sylvaina Wiltorda w 94. minucie, a następnie złoty gol Davida Trezegueta w dogrywce sprawiły, że mecz ten zostanie zapamiętany na zawsze. Pozostałe spotkania decydujące o najważniejszych piłkarskich trofeach w ostatnich latach były nijakie. Finał MŚ w 2002 roku między Brazylią a Niemcami był przeraźliwie nudny. Podobnie było podczas finałów ME w 2004, MŚ w 2006 i ME w 2008. O ostatnim finale MŚ w RPA nawet nie wspomnę... Marzy mi się mecz podobny do spotkania Bayernu Monachium z Manchesterem United o Puchar Mistrzów w sezonie 1998/99, kiedy to Teddy Sheringham i Ole Gunnar Solskjaer rzutem na taśmę w doliczonym czasie gry zapewnili "Czerwony Diabłom" zwycięstwo. Boję się jednak, że prędko podobnego meczu o najwyższą stawkę się nie doczekam.

Pozostaje tylko, parafrazując słowa znanej polskiej piosenki, zanucić: "gdzie się podziały tamte wielkie finały, gdzie ci piłkarze, gdzie tamten świat"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz