Strony

niedziela, 2 października 2011

Polski napastnik - towar deficytowy

Franciszek Smuda narzeka, że wśród mężczyzn zawodowo uprawiających futbol w naszym kraju nie ma zbyt wielu środkowych obrońców grających na odpowiednio wysokim poziomie. Co prawda, to prawda, jednak podobny, a może i większy, jest w Polsce kłopot ze skutecznymi napastnikami. Obecnie jedynym polskim snajperem, którym możemy się pochwalić w Europie, jest Robert Lewandowski z Borussii Dortmund. Jego wczorajszy wyczyn i hat-trick w spotkaniu z Augsburgiem tylko to potwierdzają. Ale czy poza "Lewym" jest ktoś, kogo można nazwać snajperem z prawdziwego zdarzenia?

Jeszcze do niedawna wydawało się, że kimś takim jest Ireneusz Jeleń. Wychowanek Piasta Cieszyn to jednak typ piłkarza bardzo kontuzjogennego, co uniemożliwia mu grę na wysokim poziomie przez dłuższy czas. Ostatnio jego kariera (poniekąd znów przez kontuzje) się załamała. Pazerność na kasę i chore ambicje jego menedżera spowodowały, że Jeleń przez kilka miesięcy pozostawał bez klubu. Na szczęście udało mu się w końcu znaleźć pracodawcę, i to z najwyższej półki. W Lille będzie co prawda musiał zadowolić się rolą zmiennika, ale dobre i to.

Dwóch napastników na średnim europejskim poziomie w kraju, gdzie żyje 38 mln ludzi, a piłka nożna uznawana jest za sport narodowy, to liczba mizerna. Najgorsze jest to, że nie widać żadnych zwiastunów poprawy tego stanu rzeczy. W pierwszej dekadzie XXI wieku snajperów, którzy odgrywaliby role poważniejsze niż wiecznych rezerwowych można policzyć na palcach jednej ręki.

Pierwszy to Krzysztof Warzycha, ikona Panathinaikosu Ateny, który największe sukcesy odnosił jednak w końcówce wieku XX, ale ze względu na to, że w pierwszych latach kolejnego stulecia również grał, można go zaliczyć (choć trochę na siłę) do grona XXI-wiecznych snajperów.

Drugim jest Artur Wichniarek. Gracz ten strzelił na boiskach pierwszej i drugiej Bundesligi prawie 100 goli. Zdecydowaną większość z nich zdobył  w barwach Arminii Bielefeld, w której czuł się wspaniale i uznawany był za największą gwiazdę drużyny.

Trzecim godnym wyróżnienia napastnikiem jest Euzebiusz Smolarek, który obecnie dorabia do emerytury w Katarze. "Ebi" był w latach 2005-2007 wyróżniającym się graczem Borussii Dortmund. W 80 meczach zdobył 25 goli i zapisał się (choć małymi literami) w historii klubu z Zagłębia Ruhry. Potem jednak odszedł do Racingu Santander i... się pogubił. Zbyt duże mniemanie o własnych umiejętnościach plus niebotyczne żądania finansowe sprawiły, że "Ebi" stał się symbolem zmanierowanych piłkarzy, którzy zamiast swoje umiejętności pokazywać na boisku, tylko o nich mówili...

Czwartym napastnikiem, który nie przyniósł nam w XXI wieku wstydu, grając zachodnioeuropejskim klubie jest... no właśnie, kto? Pomijając Jelenia i Lewandowskiego, ciężko kogokolwiek wymienić. Maciej Żurawski? Fakt, początek w Celticu miał świetny, ale potem grał coraz gorzej. Łukasz Sosin? Z całym szacunkiem, ale gole strzelane w lidze cypryjskiej, są tyle samo warte co w lidze polskiej. Nie przypominam sobie w tej chwili innego polskiego snajpera (poza wspomnianymi wyżej Jeleniem i Lewandowskim), który będąc zawodnikiem niezłego zagranicznego klubu, w jednym sezonie strzeliłby co najmniej 5-6 goli. Jedynie 5-6 goli...

Poziom naszych napastników jest równie mizerny jak kondycja naszej elity politycznej. Jednak polityków, których odgrywają ważną rolę w Europie, jest i tak więcej niż mogących tak o sobie powiedzieć piłkarzy...

1 komentarz:

  1. Mówienie, że strzelanie goli na Cyprze jest równoważne ze zdobywaniem bramek w Ekstraklasie jest - po ostatnim dwumeczu Wisły z APOEL-em - tezą mocno ryzykowną :)
    A wracając do snajperów z dawnych lat, warto pamiętać, że ani Warzycha, ani Wichniarek kadry nie zbawili i raczej grywali w niej role drugoplanowe. Ostatnim napastnikiem, o którym z czystym sumieniem powiedzieć można, że zapewniał reprezentacji punkty był chyba wspomniany przez Ciebie Smolarek. A przed nim to już tylko Olisadebe :)

    pzdr.

    OdpowiedzUsuń