piątek, 1 czerwca 2012

Ekscentryczny jak... prezes, czyli o zagranicznych Wojciechowskich

Jedni nazywają go ekscentrykiem, inni - po prostu szaleńcem. Dla niego piłka nożna to nie tylko pasja, ale także biznes. Choć gdyby w jego prowadzeniu miał kierować się prawami ekonomii, już dawno powinien go zamknąć. Na utrzymanie klubu, którego jest właścicielem, wydaje ogromne pieniądze. Nie ma się więc co dziwić, że czasem, gdy drużyna gra nie tak, jak by tego sobie życzył, potrafi się wkurzyć i zwolnić trenera, a potem kolejnego i jeszcze jednego. Płaci, więc wymaga. Jest cholerykiem, który jeśli chodzi o futbol kieruje się głównie sercem i emocjami a nie rozumem. Często więc podejmuje decyzje, które w efekcie szkodzą jego klubowi.

Powyższy opis idealnie pasuje do Józefa Wojciechowskiego (chyba jeszcze właściciela Polonii Warszawa). Ale ten tekst nie będzie o nim. Będzie o dwóch podobnych do niego: Sulejmanie Kerimowie i Abbasie Bayacie.


Jeszcze nie tak dawno prawie nikt nie słyszał o Anży Machaczkała. Sytuacja zmieniła się w styczniu 2011 roku, kiedy w klub ze stolicy Dagestanu zainwestował 118. na liście światowych bogaczy magazynu Forbes Sulejman Kerimov. Urodzony Derbencie biznesmen spełnił tym samym swoje marzenie o posiadaniu piłkarskiego klubu. Wcześniej próbował kupić Paris Saint-Germain, AS Roma i Spartak Moskwa, ale za każdym razem pojawiał się ktoś, kto przebijał jego ofertę. Teraz bez opamiętania wydaje w Machaczkale mnóstwo forsy na nowych piłkarzy, trenerów i ich bajeczne kontrakty (prawie 20 mln euro za sezon dla Samuela Eto'o!!!). Zawodnicy Anży mogą liczyć na premie w wysokości 10 tys. funtów na głowę za ligowe zwycięstwo u siebie i 8,5 tys. za triumf na wyjeździe. Do tego dochodzą bonusy za serie wygranych. O tym, jak szczodry jest Kerimow, przekonał się Roberto Carlos. Brazylijczyk dostał od niego na urodziny wartego 1,25 mln funtów bugatti veyrona. Co więcej, prezes obiecał takie auto każdemu graczowi Anży, jeśli drużyna wywalczy mistrzostwo Rosji w ciągu następnych czterech lat. Kerimow płaci i wymaga, dlatego każdy w klubie z Machaczkały wie, że opieprzać się nie może. Inaczej będzie musiał spakować walizki i opuścić piłkarski raj.

Abbas Bayat, prezes belgijskiego Charleroi SC, to w porównaniu z Kerimowem diabeł wcielony. Ten urodzony w Iranie przedsiębiorca z branży napojów, absolwent amerykańskiego Columbia University, przejął władzę w zagrożonym bankructwem klubie w 2000 roku. Pod jego wodzą Charleroi SC wielkich sukcesów na razie nie odniósł. W sezonie 2010/11 spadł nawet do drugiej ligi, by w kolejnym ją wygrać, dzięki czemu znów będzie grał w ekstraklasie. Bayat jest ulubieńcem belgijskich mediów sportowych. Jeśli dziennikarzom brakuje tematów, jadą do siedziby klubu na wywiad z tym elokwentnym, wygadanym i temperamentnym 65-latkiem. On na pewno powie coś ciekawego, a przy tym kontrowersyjnego. Bayat znany jest z licznych konfliktów z władzami belgijskiej federacji piłkarskiej. Nie kryje także swojej nienawiści do Anderlechtu Bruksela oraz trenerów, z którymi miał przyjemność, a właściwie nieprzyjemność pracować. - 80% szkoleniowców nie nadaje się do wykonywania tego zawodu - mówi, by za chwilę rozwinąć swoją myśl. - Większość nie jest wystarczająco inteligentna. Powinni mieć skończone studia. A najlepiej byłoby, gdyby byli doktorami filozofii lub psychologii. Trzeba przyznać, ciekawe podejście. Bayat ma na pieńku nie tylko z byłymi pracownikami, ale także z kibicami, z którymi utrzymuje bardzo burzliwe relacje. Fani wiedzą jednak, że gdyby nie on, Charleroi by nie istniało.

Kluby rządzone przez Kerimowa i Bayata na razie wielkich sukcesów nie odniosły. Nie ma też żadnych gwarancji, że kiedykolwiek odniosą. Kibice mogą być jednak pewni, że z nimi u władzy, nudno nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz