poniedziałek, 31 marca 2014

Z boiska do parlamentu, czyli o piłkarzach politykach

Poseł Cezary Kucharski.
Autor: Mikołaj Majda,
źródło: wikipedia.org
Koniec kariery i co potem? Na to pytanie musi sobie odpowiedzieć każdy piłkarz, który zawiesza buty na kołku. Jedni nie wyobrażają sobie życia bez piłki i zostają trenerami, skautami, dyrektorami sportowymi czy ekspertami telewizyjnymi. Inni zrywają z zawodowym futbolem, zakładają własne biznesy, zostają lobbystami, doradcami. Są też i tacy, którzy idą do polityki.

Żuraw poleci do Brukseli?

Taką właśnie drogę wybrał ostatnio Maciej Żurawski. Były kapitan reprezentacji Polski, gwiazdor Wisły Kraków i czołowy strzelec Celticu Glasgow, będzie kandydatem SLD w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Na małopolskiej liście partii Leszka Millera znajdzie się na miejscu trzecim, za Joanną Senyszyn i Andrzejem Szejną. Wielkich szans na mandat nie ma, ale rozpoznawalne nazwisko i dobry wizerunek mogą zapewnić mu dobry wynik, otwierając drzwi do krajowej polityki. Kto wie, jeśli Żurawski do Brukseli jednak nie wyleci, może wystartuje w wyborach do sejmu jesienią 2015 roku i pójdzie drogą swoich kolegów po fachu?

Showman, dwaj krezusi i Lato

Trzech byłych piłkarzy zasiada obecnie w polskim parlamencie. Dwóch z nich znajduje się nawet w pierwszej dziesiątce najbogatszych parlamentarzystów. Trzeci w rankingu jest Cezary Kucharski (PO) z majątkiem w wysokości prawie 16 mln zł, a szósty jego partyjny kolega Roman Kosecki (prawie 13 mln zł). Obaj w sezonie 1997-1998 grali razem w Legii Warszawa. Od 2011 roku i ostatnich wyborów do sejmu grają dla drużyny Donalda Tuska (dosłownie i w przenośni). Trzecim posłem wcześniej zarabiającym na chleb na boisku jest Jan Tomaszewski z Prawa i Sprawiedliwości.

Człowiek, który zatrzymał Anglię, na Wiejskiej się nie przemęcza. Choć brał udział w 96% głosowań tej kadencji sejmu, na mównicy pojawił się tylko dwukrotnie, zgłosił też trzy interpelacje. Dla porównania "statystyki" Koseckiego to 98,1 % głosowań, 5 wystąpień, 4 interpelacje i jedno zapytanie, czyli niewiele lepiej. "Kosę" tłumaczy trochę fakt, że jest także wiceprezesem PZPN, ma więc co robić. Podobnie jak Kucharski, wzięty menedżer, reprezentujący m.in. interesy Roberta Lewandowskiego i Rafała Wolskiego. Nic więc dziwnego, że brał on udział jedynie w 86% sejmowych głosowań. Wystosował jednak "aż" 10 interpelacji i 2 zapytania, dwukrotnie też zabierał głos z mównicy.

Liczby te świadczą o tym, że piłkarze w poselskich ławach, w odróżnieniu od swoich boiskowych poczynań, są raczej statystami. Tomaszewski wydaje się mieć mniej pozasejmowych obowiązków, powinien więc bardziej brylować na Wiejskiej. Kosecki i Kucharski traktują zaś bycie posłem trochę niepoważnie. Nie po to bowiem ludzie ich wybierali, by oni za 10 tysięcy złotych comiesięcznej pensji zbijali bąki, koncentrując się na pracy zupełnie gdzie indziej.

Nie można też zapominać, że senatorem V kadencji był Grzegorz Lato. Lata 2001-2005 spędził na Wiejskiej, przygotowując się mentalnie do prezesowania w PZPN. Niestety, zarówno w roli polityka, jak i szefa polskiej piłki, łagodnie mówiąc, się nie sprawdził. Jako jeden ze stu senatorów był tylko trybikiem w maszynie, więc jego lenistwo i nieudolność aż tak nie raziła. Zupełnie inaczej niż wtedy, gdy stał się twarzą polskiego futbolu.

Polityk przez duże P

Dużo poważniej do roli polityka podchodzili zagraniczni koledzy po fachu Koseckiego i spółki. Gianni Rivera, ikona Milanu w latach 60. i 70., uczestnik czterech mistrzostw świata z reprezentacją Italii, do włoskiego parlamentu dostał się w 1987 roku i w jego ławach zasiadał do 2001 roku, początkowo jako poseł Chrześcijańskiej Demokracji, a po jej rozwiązaniu - innych partii chadeckich, m.in. Patto Segni. W ostatnich pięciu latach swojej poselskiej przygody był nawet podsekretarzem stanu w ministerstwie obrony. Po trzyletniej przerwie od polityki znów wystartował w wyborach i w 2004 roku zdobył mandat europosła. W Parlamencie Europejskim spędził jedną pięcioletnią kadencję, dużą jej część nie przynależąc do żadnej partii.

Jerzy na prezydenta

Wielka polityczna kariera marzyła się także George'owi Weah, laureatowi Złotej Piłki z 1995 roku. Były snajper m.in. Milanu, Paris Saint-Germain i Chelsea Londyn chciał zmieniać Liberię. W 2004 roku dotarł nawet do drugiej tury wyborów prezydenckich, ale przegrał w niej z ekonomistką Ellen Johnson-Sirleaf. Sześć lat później po studiach biznesowych w USA ponownie próbował zostać prezydentem. Ostatecznie jednak delegaci jego partii, Kongresu na Rzecz Demokratycznych Zmian (CDC), wybrali go jako kandydata na wiceprezydenta u boku Winstona Tubmana. Niestety, na ich drodze stanęła pani Johnson-Sirleaf, ta sama, z którą Weah przegrał sześć lat wcześniej. Mimo dwóch porażek George nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w polityce i obiecuje start w kolejnych wyborach.

Mistrzowie świata po dwóch stronach politycznej barykady

Polityka wciągnęła także trzech wielkich brazylijskich piłkarzy. Pelé był w latach 1995-1998 ministrem sportu Brazylii, zrezygnował jednak przed końcem kadencji, bo... zbyt mało zarabiał. Jako urzędnik państwowy musiał bowiem odrzucić większość proponowanych mu kontraktów reklamowych. Według wyliczeń jego ówczesnego rzecznika Pelé "stracił" przez okres ministrowania możliwość zarobienia aż dziewięciu milionów dolarów.

Romário w 2010 roku wszedł do Izby Deputowanych, niższej izby parlamentu, z ramienia Brazylijskiej Partii Socjalistycznej (PSB). Co ciekawe, słynny piłkarz jest, jak większość jego rodaków, przeciwnikiem organizacji mundialu w Kraju Kawy. - To będzie największy przekręt w historii Brazylii - powiedział w jednym z wywiadów. - FIFA przyjeżdża, robi, co chce, montuje państwo w państwie, a potem wyjedzie z 32 mld dol. zysku. A my co? Zostaniemy z tymi stadionami za miliardy jak z białymi słoniami, z którymi nie wiadomo, co począć! Te pieniądze należało wydać na szkoły, szpitale i inne o wiele ważniejsze potrzeby społeczne*.

Po drugiej stronie barykady jest kolega Romário ze złotej drużyny z 1994 roku, Bebeto. W 2010 roku wybrany do władz lokalnych Rio de Janeiro dziś obok m.in Ronaldo zasiada w komitecie organizacyjnym mistrzostw świata i siłą rzeczy musi być za. Opowiada więc wszędzie, jak to mundial pozytywnie wpłynie na gospodarkę Brazylii, zmniejszy bezrobocie, poprawi wizerunek kraju itp, itd.

Marionetki

Można się tylko zastanawiać, co sprawia, że byli piłkarze pchają się do polityki. Pieniądze (zwłaszcza te z pensji europosła), złudzenie wyjątkowości (wszak posłowie to reprezentanci narodu), poczucie robienia czegoś dla kraju, a może po prostu nuda. W gruncie rzeczy klub piłkarski i partia polityczna działają podobnie. Nowe znane twarze są potrzebne ich włodarzom, by wygrywać - mecze czy wybory - a co za tym idzie, zarabiać pieniądze.

Wydaje mi się więc, że to szefowie partii zasiewają w umysłach byłych gwiazd murawy polityczne ziarenko. Tak długo ich nagabują, mamią obietnicami, chwalą, podkreślają zasługi, że ci w końcu się zgadzają i zaczynają wierzyć, że sami wpadli na pomysł kandydowania. Startują w wyborach i z reguły im się udaje - zdobywają mandat. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta, bo są znani.

Przeciętny Kowalski woli bowiem zakreślić kratkę obok nazwiska Maciej Żurawski czy Roman Kosecki, niż oddać głos na kogoś, o kim nigdy nie słyszał. Poglądy kandydatów mają tu drugorzędne znaczenie. Liczy się rozpoznawalność. Partie wykorzystują więc ekssportowców, jak chcą, czyniąc z nich maszynki do nabijania głosów.

Dla byłych piłkarzy rola posła nie jest wcale tak obca, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Kiedyś kiwali przeciwników na boisku, teraz robią to z wyborcami, co za różnica. Stosują triki, zwody, a często faulują, byle tylko zapewnić swojej partii zwycięstwo i kolejne lata finansowania z budżetu. Dawniej to oni byli liderami, rządzili, rozdawali karty. Teraz są tylko marionetkami w rękach przewodniczących partii i robią to, co oni chcą. Nawet, jeśli wydaje im się, że jest zupełnie odwrotnie.

*cytat pochodzi z artykułu
http://wyborcza.pl/1,75477,15352200,Brazylia_sie_burzy__Precz_z_mundialem_.html#ixzz2xRDeKR8g

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz