sobota, 11 listopada 2017

W tej kadrze jest siła. Impresje po meczu Polska - Urugwaj

źródło: wikipedia.org
Sparing na PGE Narodowym był jak spotkanie znajomych przy obiedzie. Jego uczestnicy robili wszystko, by się nawzajem nie urazić i zachować dobrą atmosferę. W efekcie wszyscy opuszczali stadion zadowoleni. Artur Boruc, bo w swoim pożegnalnym meczu w reprezentacji nie musiał wyjmować piłki z bramki. Selekcjoner Adam Nawałka, bo mógł przetestować nowy system taktyczny i sprawdzić, jak zespół funkcjonuje bez Roberta Lewandowskiego. Kibice, bo zobaczyli Edinsona Cavaniego na żywo, a przy okazji dostali dowód na to, że nasza kadra nie pęka w starciach z silnymi reprezentacjami, nawet jeśli gra bez kilku kluczowych zawodników. Usatysfakcjonowani byli też Urusi, gdyż nie przegrali z ćwierćfinalistą Euro 2016, a także... władze TVP, dumne jak pawie, że w końcu "przejęły" reprezentację od Polsatu.

Eksperyment się udał

Biało-Czerwoni po raz pierwszy za kadencji Adama Nawałki zagrali w systemie 1-3-4-2-1 lub według Dariusza Szpakowskiego 3-5-2-1. Można było mieć obawy, że eksperyment akurat w meczu z tak silną drużyną jak Urugwaj będzie katastrofą. Zwłaszcza, że w składzie zabrakło kilku filarów kadry. Ekipa Nawałki znów jednak udowodniła, że jest prawdziwym zespołem. Choć był do jej debiut w takim schemacie taktycznym, wypadła zadowalająco. Piłkarze dobrze przesuwali się po boisku, nieźle się asekurowali, odległości między nimi, a także poszczególnymi formacjami były zachowane. Jedyne czego zabrakło, to większej finezji w akcjach ofensywnych, ale trudno się dziwić, że tak było, skoro nie grał ani Lewandowski, ani Milik, ani przez pierwsze 70 minut Piotr Zieliński. Drużyna była ustawiona bardzo defensywnie, a mimo to kilka okazji do zdobycia bramki sobie stworzyła. Ogólnie trudno mieć do naszych reprezentantów większe pretensje. Każdy zagrał na niezłym poziomie.

Nowy Piszczek i nowy... Hajto

Na specjalne wyróżnienie zasługuje dwóch: Bartosz Bereszyński i Jarosław Jach. Pierwszy przebiegł prawdopodobnie najwięcej kilometrów ze wszystkich graczy na boisku, udowadniając, że potrafi zastąpić Łukasza Piszczka i jest naszej kadrze bardzo potrzebny. W defensywie był tam gdzie powinien, nie panikował w trudnych sytuacjach i nie dawał się nabierać na zwody znakomicie wyszkolonych technicznie podopiecznych Oscara Tabareza. Widać, że u niego włoskie lekcje futbolu nie idą w las. Ekszawodnik Legii nieźle podłączał się też do akcji ofensywnych, choć - zwłaszcza w pierwszej połowie - mógł być częściej obecny na połowie rywala, co dałoby naszej drużynie więcej możliwości w kreowaniu akcji.

Dobry debiut w pierwszej reprezentacji zanotował Jach. Grał pewnie, odważnie i zdecydowanie, niczym młodsza wersja Tomasza Hajty lub Kłosa. W pamięci zapadnie jego interwencja z pierwszej połowie, kiedy to najpierw w heroiczny sposób odebrał piłkę Urugwajczykowi, a następnie rozpoczął akcję ofensywną drużyny. W udanym występie na pewno pomogła mu świadomość tego, że obok niego jest Kamil Glik. 23-letni gracz Zagłębia Lubin wiedział bowiem, gdy popełni błąd, to stoper Monaco będzie w stanie go naprawić. W efekcie reprezentacyjny egzamin zdał na mocną czwórkę i jeśli w kolejnych miesiącach zachowa wysoką formę, powinien znaleźć się w składzie na mundial.

Polski Gattuso i nieśmiały Wilczek

Przyzwoicie przeciwko Urugwajowi zagrał Jacek Góralski. Był prawdziwym fighterem, boiskowym bulterierem, grał agresywnie, ale raczej czysto, czym wzbudzał respekt wśród rywali mimo swojej niezbyt imponującej postury. Do jego postawy w defensywie trudno mieć jakiekolwiek zarzuty. W ofensywie mógłby być bardziej kreatywny, ale to raczej taki Gennaro Gattuso a nie Marco Verratti i raczej się już zmieni...

Trochę więcej spodziewałem się po Kamilu Wilczku. Snajper Broendy niby był aktywny, oddał kilka strzałów na bramkę, ale widać było, że nie jest na boisku pewny siebie. Fakt, iż ostatniego ligowego gola strzelił 15 października, na pewno w zbudowaniu wysokiego morale mu nie pomógł. Wilczek w ataku pokazał też, jak wiele drużynie Nawałki daje... Lewandowski. Z napastnikiem w Bayernu akcje, które Urugwajczycy przerywali w środku pola, potoczyłyby się dalej i z pewnością jedna lub dwie zakończyłyby się golem. Lepszy jednak nieśmiały Wilczek niż chimeryczny, krnąbrny i wyraźnie mający problemy z dyscypliną Łukasz Teodorczyk, który powoli z gwiazdy Anderlechtu staje się - niestety - przekleństwem tej drużyny. Jeśli były Lechita szybko nie zmieni swojego podejścia do futbolu, w reprezentacji może już nie zagrać.

Ciężko powiedzieć coś sensownego o przydatności Jakuba Świerczoka dla drużyny narodowej. Napastnik Zagłębia po wejściu na boisko w 67. minucie nie potrafił się na nim odnaleźć. Był jak przysłowiowe dziecko we mgle. Rozpoczynał sprint, kiedy szanse na otrzymanie podania miał marne, a stał w miejscu, gdy akurat trzeba było przyspieszyć, by napędzić akcję. Być może z Meksykiem pójdzie mu lepiej.

Policzek dla Kuby

Gdy Artur Boruc schodził z boiska w 44. minucie, przekazał opaskę kapitana Łukaszowi Fabiańskiemu. Byłem przekonany, że bramkarz Swansea będzie ją nosił tylko przez chwilę, do zakończenia pierwszej połowy, a następnie odda ją Jakubowi Błaszczykowskiemu, który w kadrze w reprezentacji rozegrał prawie 100 meczów, ponad dwukrotnie więcej od Fabiańskiego. W drugiej odsłonie meczu opaska nadal jednak znajdowała się na ramieniu byłego golkipera Legii.

Gracz Wolfsburga jest jedną z najważniejszych postaci reprezentacji, mimo to wciąż spotykają go różne nieprzyjemności. Dostało mu się od dziennikarzy i kibiców za to, że publicznie powiedział, co myśli o sposobie dystrybucji biletów przez PZPN dla bliskich piłkarzy. Potem w mało kulturalny sposób został pozbawiony funkcji kapitana drużyny, a teraz znów jego pozycja w zespole jest deprecjonowana. Nie wprost, ale pośrednio, przez takie właśnie - wydawałoby się - mało znaczące zdarzenia jak to z kapitańską opaską. W każdej drużynie musi być hierarchia. W reprezentacji pod wodzą Adama Nawałki też taka na pewno jest. Pytanie tylko, czemu Błaszczykowski nie zajmuje w niej miejsca, na które zasługuje?

Szpakowski wraca do gry

Przy okazji meczu Polska - Urugwaj trudno nie wspomnieć też o realizatorze transmisji, czyli TVP. Jan Tomaszewski w studiu "Wiadomości" dziękował Jackowi Kurskiemu za pozyskanie praw do pokazywania meczów reprezentacji. Powiedział: "Panie Jacku, kibice Panu tego nie zapomną". Też uważam, że spotkania kadry powinna relacjonować telewizja publiczna, ale takie kadzenie prezesowi TVP na wizji to już lekka przesada i nie przystoi jednemu z najlepszych bramkarzy w historii reprezentacji Polski. Czyżby pan Jan chciałby znów dołączyć do PiS-u?

Po meczach kadry pokazywanych w Polsacie internauci nabijali się z błędów Tomasza Hajty. Nie spodziewałem się, że dojdę do takiego wniosku, ale po zaledwie jednym meczu skomentowanym przez Dariusza Szpakowskiego i Andrzeja Juskowiaka już tęsknię za duetem byłego stopera Schalke z Mateuszem Borkiem. Wpadki Hajty były bowiem zabawne, jego bon moty idealnie nadawały się do powtórzenia na kumpelskich spotkaniach w celu rozluźnienia atmosfery. Wpadki Szpakowskiego natomiast irytują, a jego przekręcanie nazwisk jest wręcz wkurzające. Choć trzeba przyznać, że podczas piątkowego meczu pan Dariusz mylił się jak na niego bardzo rzadko. Najbardziej podobał mi się ten tekst: "Fabiański krzyczy moja. Choć właściwie mówi się: zostaw, a nie moja". Cały Szpakowski, którego tok rozumowania jest czasami niezwykły. I te jego powtórzenia. Temat wywiadu Kamila Glika dotyczący poprzedniego starcia z Urugwajem był poruszany przez pana Dariusza trzykrotnie. Dlaczego? Aby wszyscy dobrze zapamiętali, co stoper Monaco powiedział. Ogólnie jednak TVP dała radę, choć jej wisienka na torcie smakowała jakby trochę gorzej niż Hajtowa truskawka.

czwartek, 5 października 2017

Dyktatura kiboli zniszczy Legię?

źródło: pinterest.com
Klienci są wściekli na firmę X, której produkty w ostatnich miesiącach straciły dobrą jakość. Organizują się na Facebooku, umawiają w konkretnym miejscu i ruszają do siedziby przedsiębiorstwa, by "upomnieć" jego pracowników. Po dotarciu na miejsce ubliżają im, popychają, niektórych uderzają, jednocześnie oskarżając ich o celowe zaniżanie walorów wytwarzanych przez nich towarów i domagają się natychmiastowej poprawy, w innym przypadku bowiem wrócą i będą jeszcze mniej sympatyczni. Kierownik fabryki stoi z boku, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Udaje, że go tam nie ma, że jego ta sprawa nie dotyczy. Incydent opisują media, opinia publiczna jest oburzona, a policja wszczyna śledztwo. W nocy z niedzieli na poniedziałek taka właśnie sytuacja zdarzyła się w firmie noszącej nazwę Legia.

Przelała się czara goryczy...

Piłkarze mistrza Polski grali ostatnio fatalnie. Kibice mieli prawo być rozczarowani, a nawet wściekli. Gwizdy pod ich adresem podczas meczów były zasłużone - to mało kulturalny, ale w piłkarskim środowisku tradycyjny sposób wyrażania dezaprobaty. Fizyczny atak bandy osób uznających się za kibiców Legii na piłkarzy już za taki uznać nie można. To akt barbarzyński, który nie ma prawa zdarzać w takim kraju jak Polska, w takim klubie jak Legia. Gdzie była wtedy ochrona, czemu nikt ze służb porządkowych nie zareagował, kto w ogóle wpuścił grupę nabuzowanych osiłków na klubowe tereny? Po takim zdarzeniu osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo na obiektach mistrza Polski powinny stracić pracę.

Schować głowę w piasek

Reakcja władz klubu na zaistniałą sytuację też wygląda na odpowiedź zastraszanego nastolatka. Jest mało stanowcza, a co najgorsze niespójna i zamiast sprawę wyjaśnić, schładzając gorącą atmosferę wokół niej, tylko ją podgrzewa. Oficjalny komunikat jest wręcz próbą zamiecenia wszystkiego pod dywan. Ostrzej wypowiedział się co prawda prezes Dariusz Mioduski, ale czy po tym, w jak mało elegancki sposób pozbył się on z klubu Jacka Magiery, ktoś jeszcze traktuje jego słowa na poważnie?

Dziwna była też reakcja nowego trenera stołecznej drużyny, Romea Jozaka. Chorwat, który jest ponoć charakternym gościem, zgrzeszył po raz pierwszy, zrzucając winę za porażkę swojego zespołu z Lechem wyłącznie na piłkarzy, żaląc się przed kamerami, że został przez nich zdradzony. Ok, mógł się tak czuć, ale - do diabła - czemu nie powiedział im tego w szatni? Drugi raz 44-latek z Rijeki podpadł zawodnikom, nie stając w ich obronie podczas starcia z kibolami. Co gorsza, w mediach powiedział, że owi agresywni panowie na parkingu zakomunikowali mu, że jego ta sprawa nie dotyczy, a on, jak na prawdziwego lidera przystało, posłuchał ich, stanął z boku i spokojnie przyglądał się poniewieraniu jego podopiecznych przez grupę oprychów. Czy po takich wpadkach Jozak jest w stanie zbudować przy Łazienkowskiej zespół? Wątpię.

Besnik Hasi aż takich błędów nie popełnił, on nie pozwolił tylko (aż?) piłkarzom pójść na ślub Jakuba Rzeźniczaka, a i tak stracił zaufanie szatni. Z tym wiąże się też inna poważna kwestia. Coraz częściej zdarza się bowiem, że to piłkarze rządzą trenerem, a nie odwrotnie. Stało się tak nawet w Bayernie, czyli jednym z najlepszych klubów świata, gdzie, wydawałoby się, obowiązują inne, lepsze standardy. Sabotowanie gry drużyny mające na celu zwolnienie nielubianego szkoleniowca w dzisiejszych czasach przestaje być więc tylko i wyłącznie teorią spiskową...

Z nieba do piekła w niecałe dwanaście miesięcy

Legia rok temu była w piłkarskim raju. Grała w Lidze Mistrzów i to całkiem dobrze, zarobiła ogromne pieniądze, a jej szefowie opracowywali piękne plany na kolejne lata. Dziś z tamtego klubu niewiele zostało. Piłkarze są ze sobą skłóceni, ewidentnie nie tworzą kolektywu. Dowód? Ponoć jeden z nich doniósł mediom, że Arkadiusz Malarz tylko przyglądał się zajściu na parkingi, zupełnie nie reagując na to, co się dzieje. Kierownik drużyny Konrad Paśniewski zdecydowanie jednak zdementował te rewelacje. Według jego wersji bramkarz, mimo że kibole nie mieli mu nic do zarzucenia i chcieli, by został w autokarze, miał się im postawić, twierdząc, że jest członkiem tej drużyny i razem z nią stawi czoło uwagom fanów, a następnie sam dostał w głowę. Ktoś tu kłamie, to pewne. Pytanie tylko kto i po co? Niedawno media podawały, że grupka piłkarzy Legii donosiła prezesowi na trenera Jacka Magierę, podważając jego autorytet i zawodowe umiejętności. Całe zło zaczęło się jednak od konfliktu na górze i dziecinnych gierek między Bogusławem Leśnodorskim i Maciejem Wandzelem a Dariuszem Mioduskim. W Legii od prawie roku trwa wojna domowa, która zatacza coraz szersze kręgi. Jej końca, niestety, nie widać.

Zdarzyło się nie tylko u nas

Na całym świecie były przypadki ataku kiboli na piłkarzy. Np. w kwietniu tego roku pseudokibice Bastii zaatakowali graczy Olympique Lyon, a ultrasi Milanu otoczyli i zwyzywali Mattię De Sciglio, który odmówił podpisania umowy z Rossonerimi, a następnie przyznał, że chciałby przejść do Juventusu (co mu się udało, dziś jest bowiem zawodnikiem Starej Damy). Z kolei w sierpniu krewcy fani Blackburn podczas meczu Pucharu Ligi Angielskiej z Burnley wtargnęli na boisko i rzucili się na piłkarzy rywala. W październiku 2011 roku dwóch zawodników Steauy Bukareszt zostało poturbowanych przez kiboli podczas meczu ligowego z Petrolulem Ploiesti. O gniewie fanów na własnej skórze przekonali się również m.in. Dida w 2004 roku, Derek Riordan w 2009 roku czy trener Neil Lennon dwa lata później, a także Jakub Rzeźniczak. Za uderzenie gracza Legii Piotr S., pseudonim Staruch, został skazany na sześć miesięcy prac społecznych. Mauro Icardi z kolei był zastraszany, obrażany przez fanów Interu, ucierpiało nawet jego auto, ale fizycznie nikt go nie zaatakował.

W kwietniu 2015 roku media informowały, że grupa kibiców wtargnęła na trening drużyny Cagliari. Posypały się wyzwiska pod adresem piłkarzy i trenerów, a trzech zawodników zostało ponoć fizycznie zaatakowanych. Drużyna z Sardynii była wówczas na dziewiętnastym miejscu w tabeli Serie A, a ostatni mecz wygrała w styczniu.

W styczniu tego samego roku apogeum sięgnął konflikt kibiców Zawiszy z właścicielem klubu, Radosławem Osuchem. Kibice mieli pretensje do piłkarzy, że popierają prezesa i za karę obrzucili ich jajkami podczas treningu. Wkrótce zawodnicy znaleźli przy murawie... trumny ze swoimi inicjałami. Zrobiło się naprawdę groźnie, a klub poinformował o całej sprawie policję.

Trzy lata wcześniej gorąco było na treningu Śląska Wrocław, kiedy to piłkarzy "odwiedziła" około trzydziestoosobowa grupa sympatyków dolnośląskiego klubu niezadowolonych z wyników osiąganych przez ich ukochaną drużynę. Skończyło się na krzykach i głośno wypowiadanych wulgaryzmach..

W lipcu tego roku katowiccy kibole, wściekli brakiem awansu GKS-u do Ekstraklasy i złym początkiem pierwszoligowego sezonu w wykonaniu tej drużyny, próbują wedrzeć się do klubowej szatni. Ochroniarze, starają się bronić piłkarzy i rozpylają gaz łzawiący. Krewcy ultrasi się jednak nie poddają i wybijają jedną z szyb w klubowym budynku. Do bezpośredniego starcia z zawodnikami na szczęście nie dochodzi.

Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?

Kibice w Polsce czują się bezkarni. Prawo w naszym kraju wręcz im sprzyja, gdyż za ich wybryki karę ponoszą najczęściej klub i... inni fani. Trudno w tym miejscu nie przywołać przykładu kiboli Legii, którzy doprowadzili do zamknięcia stadionu przy ul. Łazienkowskiej na hitowe spotkanie z Realem Madryt. Klub nie zarobił przez nich poważnych pieniędzy, ucierpiał też jego wizerunek, a prawdziwi kibice stracili szansę zobaczenia na własne oczy gwiazd światowego futbolu w akcji. Za pieniądze, które Legia w ostatnich kilku latach wpłaciła do kasy UEFA w ramach kar za zachowanie jej kibiców, mogłaby pozyskać jednego lub dwóch klasowych graczy, a także zaoferować Vadisowi Odjidji-Ofoe kontrakt, jakiego ten oczekiwał. Z nim w składzie mistrz Polski raczej w taki kryzys, w jakim jest obecnie, by nie wpadł.

Stop dyktaturze kiboli!

Czas wziąć się za problem bandytów uważających się za kibiców piłkarskich. Sytuacje takie jak ostatnio w Warszawie, a wcześniej w Bydgoszczy czy Katowicach, nie mają prawo zdarzać się w cywilizowanym kraju. A jeśli się zdarzą, muszą istnieć procedury działania, które pozwolą służbom porządkowym szybko zidentyfikować winnych danego zdarzenia. Rząd próbuje nieudolnie zmieniać strukturę systemu sądownictwa, a powinien zająć się samym prawem, bo to, nie tylko w przypadku wybryków piłkarskich bandytów, ma wiele wad.

W Anglii od ponad dwudziestu lat funkcjonują m.in. Ustawa o kibicach piłkarskich, Ustawa o zakłócaniu porządku publicznego przy okazji meczów piłkarskich czy Ustawa o wykroczeniach piłkarskich. Od 2005 na szczeblu centralnym działa też specjalna komórka policji ds. ochrony meczów. Na Wyspach każdy kibic wie, że jeśli złamie przepisy na lub w pobliżu stadionu, dostanie zakaz wejścia na jakikolwiek obiekt sportowy w kraju, a być może trafi do więzienia. Tam to działa, więc czemu w Polsce miałoby być inaczej? Potrzebni są jednak odważni ludzie z wpływami w PZPN, Ekstraklasie S.A. i rządzie, by coś w tej sprawie zrobić. Jasne, że łatwo jest o tym pisać, krytykować albo podsuwać różne rozwiązania z innych krajów, a trudniej wziąć byka za roki i wcielić słowa w czyn. Polskie środowisko piłkarskie w ostatnich latach zrobiło spory krok w dobrym kierunku. Najwyższy czas na kolejny.

niedziela, 28 maja 2017

Pojedynek wagi ciężkiej, czyli Stara Dama kontra Królewscy. Finał Ligi Mistrzów w liczbach

Dla kogo stadion w Cardiff będzie szczęśliwy?
Dla Gianlugiego Buffona czy Cristiana Ronaldo?
Gianluigi Buffon ponoć zakończyłby karierę wcześniej, gdyby udało mu się wygrać Ligę Mistrzów. W 2003 i 2015 roku był bardzo blisko, ale marzeń nie pozwoliły mu spełnić AC Milan i FC Barcelona. 3 czerwca w Cardiff 39-letni Włoch stanie przed trzecią szansą. Cristiano Ronaldo i spółka zrobią jednak wszystko, by pokrzyżować jego plany i zostać pierwszą drużyną w historii Champions League, która obroni tytuł. Zapraszam do lektury zapowiedzi finałowego meczu najbardziej prestiżowych piłkarskich rozgrywek klubowych na świecie.

0. Juventus nie poniósł w tej edycji rozgrywek żadnej porażki. W fazie grupowej osiągnął następujące wyniki: 4:0 i 2:0 z Dynamem Zagrzeb, 3:1 i 0:0 z Sevillą oraz 1:0 i 1:1 z Lyonem. W 1/8 wygrał z FC Porto 2:0 i 1:0, w ćwierćfinale pokonał Barcelonę 3:0 i zremisował z nią na Camp Nou 0:0, z kolei w półfinale był dwukrotnie lepszy od AS Monaco - zwyciężając 2:0 na wyjeździe i 2:1 u siebie.

Real z kolei w grupie zwyciężył Legię 5:1 na Santiago Bernabeu, ale w Warszawie zremisował z nią 3:3, Sporting pokonał 1:0 i 2:1, a mecze z Borussią Dortmund dwukrotnie kończyły się wynikami 2:2. W 1/8 finału podopieczni Zinedine'a Zidane'a dwa razy wygrali z Napoli 3:1. W kolejnej rundzie mieli mnóstwo szczęścia, gdyż po zwycięstwie z Bayernem w Monachium 2:1, u siebie przegrali z nim w takim samym stosunku. W dogrywce jednak strzelili aż trzy gole i awansowali do półfinału, w którym zmierzyli się z Atlético Madryt. Na własnym boisku zdeklasowali lokalnych rywali, pokonując ich 3:0. W rewanżu szybko stracili dwa gole, ale potem opanowali sytuację, zdobyli bramkę kontaktową, a potem pilnowali, by nie stracić przepustki do finału.

1. straconym przez Juventus golem w fazie pucharowej tej edycji Ligi Mistrzów było trafienie Kyliana Mbappé w rewanżowym meczu półfinałowym przeciwko AS Monaco. Bramka ta zakończyła trwającą 690 minut serię Bianconerich bez straty gola, drugą najdłuższą w historii rozgrywek. Rekordzistą pod tym względem pozostaje Arsenal, którego bramkarz w sezonie 2005/2006 nie wyciągał piłki z bramki przez 995 minut.

2 gole musi strzelić w finale Cristiano Ronaldo, by zostać najlepszym snajperem tej edycji Ligi Mistrzów. Jedno trafienie sprawi, że królów strzelców będzie dwóch - Lionel Messi ma bowiem na koncie 11 trafień.

2,55 zł - taki jest kurs na zwycięstwo Realu Madryt w Fortunie. Bukmacher ten nieco niżej ocenia szanse Juventusu na sukces w finale i za każdą postawioną na turyńczyków złotówkę płaci 2,85. W STS za zwycięstwo Królewskich dostaniemy 2,6 zł, wygrana Starej Damy natomiast wyceniana jest na 2,72. Bwin.com płaci bardzo podobnie, choć triumf Bianconerich ocenia jako nieco bardziej prawdopodobny (kurs 2,7).

4. raz z rzędu Ligę Mistrzów może wygrać klub z Hiszpanii.

5 graczy z drużyn finalistów jest w pierwszej dziesiątce rankingu performance score, przygotowanego przez fachowców z portalu Squawka.com na podstawie formy zawodników w poszczególnych meczach. Listę otwiera Cristiano Ronaldo z 688 punktami, trzeci jest Dani Alves (499 pkt), szósty - Toni Kroos (362), dziewiąty Giorgio Chiellini (349), a dziesiąty Gianlugi Buffon z 342 "oczkami" na koncie.

5 to także liczba piłkarzy, którzy zdobyli w finale Ligi Mistrzów dwa gole. W tym ekskluzywnym gronie są: Daniele Massaro (Milan, 1994 rok), Karl-Heinz Riedle (Borussia Dortmund, 1997), Hernán Crespo (AC Milan, 2005), Filippo Inzaghi (AC Milam, 2007) oraz Diego Milito (Inter, 2010). Do tej pory nikomu nie udało się strzelić w decydującym meczu rozgrywek hat-tricka. Cristiano Ronaldo i Gonzalo Higuain mogą jednak to zmienić.



6 finałów Pucharu Mistrzów przegrał Juventus. Nie ma klubu, które równie często jak Bianconeri kończyłby decydującą batalię najważniejszych klubowych rozgrywek UEFA jako pokonany. 

7. klubem w historii Ligi Mistrzów, który wygra ją, nie ponosząc po drodze żadnej porażki, może zostać w sobotę Juventus. Ostatni raz ta sztuka udała się Manchesterowi United w sezonie 2007/2008.

10 graczy z drużyn finalistów było kiedyś klubowymi kolegami. Danilo, James Rodriguez i Alex Sandro grali razem w FC Porto w latach 2011-2013. Toni Kroos i Mario Mandżukić reprezentowali wspólnie barwy Bayernu od 2012 do 2014 roku. Chorwacki snajper dobrze zna też Lukę Modricia, z którym grał w Dinamie Zagrzeb w sezonie 2007/2008. Z kolei Miralem Pjanić i Karim Benzema byli zawodnikami Lyonu w kampanii 2008/2009, a w latach 2003-2005 w Sevilli występowali razem Dani Alves i Sergio Ramos.

11 Pucharów Mistrzów ma w swojej kolekcji Real - jest rekordzistą pod tym względem. Triumfował w 1956 roku (4:3 ze Stade de Reims), 1957 (2:0 z Fiorentiną), 1958 (3:2 po dogrywce z Milanem), 1959 (2:0 ze Stade de Reims), 1960 (7:3 z Eintrachtem Frankfurt), 1966 (2:1 z Partizanem Belgrad), 1998 (1:0 z Juventusem), 2000 (3:0 z Valencią), 2002 (2:1 z Bayerem Leverkusen), 2014 i 2016 (4:1 po dogrywce i 5:3 po rzutach karnych (1:1) z Atlético Madryt).

Juventus z kolei był najlepszy w rozgrywkach dwukrotnie - w 1985 roku wygrał z Liverpoolem 1:0, a w 1996 pokonał Ajax po rzutach karnych 5:3 (1:1). Przegrał za to aż sześć finałów, Real zaś tylko trzy.

13 nazwisk liczy grono piłkarzy, którzy wygrywali Ligę Mistrzów w barwach dwóch różnych klubów. W sobotę mogą do nich dołączyć Dani Alves i Mario Mandżukić.

18 razy Real i Juventus rywalizowały ze sobą w Pucharze Mistrzów. Każda ze stron wygrywała ośmiokrotnie, a dwa spotkania kończyły się remisami. Ostatni raz obie drużyny stanęły naprzeciw siebie w półfinale Champions League w sezonie 2014/2015. Wówczas w dwumeczu 3:2 zwyciężyli piłkarze Starej Damy.

19 lat minęło od ostatniego finału Ligi Mistrzów, w którym grały ze sobą Real i Juventus. Wówczas w Amsterdamie 1:0 zwyciężyli Królewscy, a gola na wagę trofeum zdobył w 66. minucie Predrag Mijatović. W barwach Bianconerich wystąpił wówczas Zinedine Zidane, dziś trener drużyny z Madrytu.

21 pojedynków wygrał w tym sezonie Champions League Paulo Dybala, najlepszy pod tym względem gracz Juve. Wynik ten daje mu 10. miejsce w klasyfikacji dryblerów. Najlepszym w starciach jeden na jednego graczem z drużyn finalistów jest... Marcelo, który sukcesem zakończył 26 tego rodzaju batalii. Tylko trochę ustępuje mu Luka Modrić. Chorwat zaliczył w tej edycji rozgrywek 23 zwycięskie pojedynki.

26 kartek - 25 żółtych i 1 czerwoną - otrzymali gracze Juventusu w tym sezonie LM. Tylko zawodników Monaco i Barcelony sędziowie karali częściej. Real z zaledwie 15 upomnieniami plasuje się w środku stawki. Co ciekawe, piłkarze Królewskich dostali w 12 meczach tyle samo kartek co gracze Legii w 6.

27,3 - tyle wynosi średnia wieku piłkarzy Realu. Gracze Juve są przeciętnie o rok starsi.

32 gole strzelili Królewscy w tej edycji Champions League - najwięcej ze wszystkich drużyn, które brały udział w rozgrywkach. Juventus z 21 bramkami na koncie jest szósty.

39 lat i 126 dni - dokładnie taki wiek osiągnie 3 czerwca Gianluigi Buffon. Włoski bramkarz może zostać najstarszym triumfatorem Champions League w historii.

65 goli padło łącznie w 24 poprzednich finałach Champions League. Najczęściej - pięciokrotnie - mecze te kończyły się wynikami 2:1 i 1:1. Siedem razy do wyłonienia triumfatora rozgrywek potrzebna była seria rzutów karnych.

67 razy Cristiano Ronaldo próbował zaskakiwać bramkarza rywali w tej edycji rozgrywek. Drugi pod tym względem Gonzalo Higuain strzelał tylko 39-krotnie.



100. meczem w Lidze Mistrzów może być dla Daniego Alves finał w Cardiff.

103 gole w 139 występach w meczach Ligi Mistrzów strzelił Cristiano Ronaldo. Portugalczyk jest najlepszym snajperem w historii tych rozgrywek.  

171 okazji bramkowych stworzyła najlepsza pod tym względem drużyna rozgrywek. Był nią Real Madryt. Juventus natomiast miał 135 szans na zdobycie gola.

234 strzały oddali gracze Realu w tym sezonie LM - nie było drużyny, która uderzałaby na bramkę rywala częściej. 47% tej liczby to strzały celne. Z kolei piłkarze Juve usiłowali zaskoczyć golkipera przeciwników 172 razy (43% tych prób to uderzenia w światło bramki).

500 goli w Lidze Mistrzów - Real może być pierwszą drużyną, która strzeli ich aż tyle. Musi tylko w sobotę w Cardiff zdobyć przynajmniej jedną bramkę.

764,8 mln euro - taką łączną wartość mają gracze Królewskich według portalu Transfermarkt.de. Kadra Starej Damy jest wyceniana dużo niżej, bo "jedynie" na 450,8 mln.

1478 km dzieli według Google Maps arenę finałowego meczu, Principality Stadium w Cardiff, od obiektu Juventusu. Piłkarze Realu, by dotrzeć na miejsce decydującej batalii rozgrywek, muszą pokonać aż 1962 km.

5838 celnych podań wykonali w dwunastu meczach tej edycji Champions League piłkarze Realu, co czyni ich drugą pod tym względem drużyną po Bayernie Monachium. Gracze Juve podawali dokładnie 5466 razy i zajmują czwarte miejsce.

niedziela, 21 maja 2017

Młode wilki z Amsterdamu kontra cwane lisy z Old Trafford. Zapowiedź finału Ligi Europy

24 maja o 20:45 na murawę Friends Areny w Solnie wyjdą jedenastki dwóch wielkich klubów, które w ostatnich latach straciły na renomie. Ajax i Manchester United to drużyny z innych bajek, budowane według zupełnie różnych filozofii, mające odmienne priorytety i cele. W środę te różnice nie będą miały jednak znaczenia. Piłkarze Petera Bosza, pogromcy Legii w 1/16 finału, zagrają bez presji, na luzie. Oni bowiem wygrać Ligę Europy mogą, zespół z Old Trafford - musi. Zapraszam do lektury zapowiedzi finału rozgrywek będących uboższą i mniej urodziwą siostrą Champions League. Zapowiedzi nietypowej, bo liczbowej.

0 - Damir Skomina, sędzia środowego meczu, nigdy nie prowadził finału europejskich pucharów. Był za to arbitrem podczas sześciu półfinałów Champions League i Ligi Europy w pięciu poprzednich latach. W sezonie 2016/2017 40-letni Słoweniec sędziował sześć meczów Ligi Mistrzów, w tym rewanżowy ćwierćfinał między AC Monaco i Borussią Dortmund.

1 mecz wyjazdowy wygrał Ajax w tej edycji rozgrywek - 2:1 z Panathinaikosem w fazie grupowej. W pozostałych spotkaniach zremisował ze Standardem Liege 1:1, Celtą Vigo 2:2 i Legią Warszawa 0:0 oraz przegrał 1:2 z FC Kopenhaga, 2:3 po dogrywce z Schalke 04 Gelsenkirchen (0:2 po 90 minutach) i 1:3 z Olympique Lyon. Wygrał za to wszystkie starcia u siebie: 1:0 ze Standardem, 3:2 z Celtą, 2:0 z Panathinaikosem, 1:0 z Legią, 2:0 z FC Kopenhaga i Schalke oraz 4:1 z Lyonem. To właśnie dzięki znakomitej dyspozycji na Amsterdam Arenie młodym wilkom Petera Bosza udało się awansować do finału.

1,85 - tyle wynosi kurs na zwycięstwo Manchesteru United w STS (stan na 21 maja). Za złotówkę postawioną na Ajax można zarobić 4,02. Natomiast Fortuna za zwycięstwo angielskiej ekipy zapłaci 1,87, tyle samo co np. bwin.com, ale już triumf amsterdamskiego zespołu wycenia nieco wyżej niż STS i austriacka firma, bo na 4,2 zł (w bwin to równe 4 zł).

2 piłkarzy z drużyn finalistów - Amin Younes i Paul Pogba - zagrało we wszystkich meczach Ligi Europy 2016/2017. Zawodnikiem, który przebywał na boisku najdłużej ze wszystkich graczy zgłoszonych do tej edycji rozgrywek, jest bramkarz Ajaksu, Andre Onana, który łącznie rozegrał 1200 minut.

José Mourinho może stać się drugim trenerem po Rafaelu Benitezie, który poprowadził swoją drużynę do triumfu zarówno w Pucharze UEFA, jak i Lidze Europy. Hiszpan dokonał tego z Valencią w 2004 i z Chelsea w 2013 roku. Portugalczyk pierwszą część planu wykonał jako szkoleniowiec FC Porto, zwyciężając w 2003 roku z Celtikiem Glasgow.

3. mecz na szwedzkiej ziemi w europejskich pucharach rozegra w środę Ajax. W 1987 roku w Pucharze Zdobywców Pucharów przegrał w Malmö 0:1, a cztery lata później w ramach Pucharu UEFA pokonał w takich samych rozmiarach Örebro. Z kolei Manchester United na terenie tego kraju rywalizował dwukrotnie - w 1965 roku w Pucharze Miast Targowych na Rasunda Stadium (poprzedniku Friends Areny) zremisował 1:1 z Djurgardens, a w sezonie 1994/1995 przegrał 1:3 z IFK Göteborg w fazie grupowej Ligi Mistrzów.

3 to także liczba przegranych przez Manchester United finałów europejskich pucharów z rzędu. W 2008 roku w Superpucharze Europy 2:1 wygrał Zenit Sankt Petersburg. Natomiast w 2009 i 2011 lepsza od Czerwonych Diabłów była Barcelona, która pokonała ich 2:0 i 3:1. Ostatni raz klub z Old Trafford cieszył się ze zdobycia europejskiego trofeum w 2008 roku, kiedy to w decydującym meczu Champions League odniósł zwycięstwo nad Chelsea po serii rzutów karnych.

4 razy spotykały się oba kluby w europejskich pucharach. W sezonie 1976/1977 rywalizowały w pierwszej rundzie Pucharu UEFA - Ajax wygrał u siebie 1:0, ale na Old Trafford przegrał 0:2 i odpadł z rozgrywek. 36 lat później los zetknął je w 1/16 finału Ligi Europy. W Amsterdamie Czerwone Diabły zwyciężyły 2:0, w rewanżu jednak uległy rywalom 1:2. Z obecnych graczy United tamten dwumecz dobrze pamiętają: David de Gea, Chris Smalling, Ashley Young i Phil Jones.

5. klubem, który będzie miał w kolekcji wszystkie europejskie puchary, może stać się w środę Manchester United. Do tej pory Ligę (Puchar) Mistrzów, Puchar Zdobywców Pucharów oraz Puchar UEFA (Ligę Europy) wygrywały: Ajax, Bayern, Chelsea i Juventus.

10 - tyle trwa seria meczów bez porażki Czerwonych Diabłów w tym sezonie Europa League. Ostatni raz podopieczni José Mourinha przegrali 3 listopada w Stambule z Fenerbahce 1:2. W tej edycji rozgrywek dali się też pokonać Feyenoordowi 1:0 w pierwszej kolejce fazy grupowej. Ich pozostałe wyniki to 1:0 i 2:0 z Zorią Ługańsk, 4:1 z Fenerbahce i 4:0 z Feyenoordem w fazie grupowej oraz 3:0 i 1:0 z Saint-Étienne w 1/16 finału, 1:1 i 1:0 z FK Rostów w 1/8 finału, 1:1 i 2:1 po dogrywce z Anderlechtem w ćwierćfinale oraz w półfinale 1:0 i 1:1 z Celtą.

22 lata temu Ajax po raz ostatni zdobył europejski puchar. 24 maja 1995 roku w finale Ligi Mistrzów pokonał AC Milan 1:0. Rok później był o krok od powtórzenia tego sukcesu, ale przegrał z Juventusem po serii rzutów karnych.

22,7 - tyle wynosi średnia wieku drużyny Ajaksu. Członkowie zespołu z Manchesteru są przeciętnie o cztery lata starsi (26,8).

24 gole strzelili w tej edycji LE podopieczni Petera Bosza. To najlepszy obok Romy wynik w rozgrywkach. W obronie jednak szło im znacznie gorzej, czego efektem aż 15 straconych goli. United trafiali do bramki rywali 21-krotnie.

29,2% goli dla Ajaksu w tym sezonie Europa League padło w drugim kwadransie meczu - podopieczni Petera Bosza są wówczas najskuteczniejsi. Z kolei piłkarze z Manchesteru najczęściej zaskakują rywali w ostatnich piętnastu minutach spotkania - w tym czasie zdobyli 26,1% bramek.

33 kluczowe podania wykonał w poprzednich meczach tej edycji LE Hakim Ziyech - Marokańczyk jest najlepszy pod tym względem w rozgrywkach. As Ajaksu miał też 4 asysty.

35 lat i 300 dni będzie miał w dniu finału Michael Carrick, który może zostać najstarszym piłkarzem, jaki wygra Ligę Europy. Obecnie jest nim Frank Lampard. Były as Chelsea w chwili triumfu w 2013 roku miał 34 lata i 329 dni. Z kolei 17-letni defensor Ajaksu Matthijs de Ligt może stać się najmłodszym zwycięzcą tych rozgrywek. Na razie miano to nosi Eduardo Salvio - gdy razem z kolegami z Atlético wygrywał LE w 2010 roku miał 19 lat i 303 dni.

65 pojedynków stoczył Amin Younes w tym sezonie Ligi Europy. Wygrał 61% z nich. Drugi w tej klasyfikacji jest Paul Pogba. Francuz do starć jeden na jednego stawał "tylko" 32 razy, czyli ponad dwukrotnie rzadziej od Niemca. Może się jednak pochwalić dużo większą skutecznością - aż 80% tych batalii (26 starć) zakończyło się jego zwycięstwem.

170 okazji bramkowych stworzyli piłkarze Ajaksu, a 141 gracze Manchesteru United w 14 meczach tej edycji LE. To dwa najlepsze wyniki w rozgrywkach.

225 strzałów na bramkę, w tym 95 celnych, oddali gracze Ajaksu w tym sezonie Ligi Europy - nie było ekipy, która robiłaby to częściej. Piłkarze United uderzali 208 razy (76 celnie).

236 fauli - najwięcej w rozgrywkach - popełnili piłkarze z Amsterdamu. Dostali za nie aż 45 żółtych kartek i 4 czerwone. Gracze z Old Trafford łamali przepisy 176 razy. Otrzymali 21 żółtych kartek i 2 czerwone.

415 punktów w rankingu performance score, sporządzonym przez portal Squawka.com na podstawie formy prezentowanej w każdym meczu danych rozgrywek, ma najlepszy gracz tej edycji Ligi Europy. Jest nim Amin Younes z Ajaksu. Drugi pod tym względem z 407 pkt jest Zlatan Ibrahimović, on jednak w środę w Solnie nie wystąpi z powodu kontuzji. W pierwszej dziesiątce są jeszcze dwaj finaliści LE - Bertrand Traore zajmuje szóste miejsce z 325 pkt, a bramkarz Manchesteru United Sergio Romero - dziewiąte. Argentyńczyk ma 313 pkt.

469 mln euro - na tyle portal Transfermarkt.de wycenia drużynę z Old Trafford. Piłkarze Ajaksu są warci ponad 104,08 mln euro, czyli mniej niż sam Paul Pogba.

1435 km musi pokonać drużyna Ajaksu, by dotrzeć na stadion w Solnie. Czerwone Diabły czeka dłuższa podróż - ich siedzibę od miejsca finału Ligi Europy dzieli aż 2245 km.

6702 celne podania (ogółem 7582) wykonali podopieczni José Mourinha w czternastu meczach tej edycji Ligi Europy. Żadna drużyna nie może pochwalić się lepszym wynikiem. Rezultat Ajaksu to tylko 5142 dokładne zagrania (z 6033). Indywidualnie najlepszy pod tym względem w rozgrywkach jest Paul Pogba, który do czasu finału podawał celnie 840 razy (w sumie wykonał 953 podania).

niedziela, 7 maja 2017

Polsat bierze Ligę Mistrzów. Co dalej z futbolem w Canal+?

Do połowy 2015 roku piłka nożna w telewizji kojarzyła się głównie z Canal+. Gdy w Polsce pojawiła się grupa Eleven Sports Network, sytuacja zmieniła się diametralnie. Polsat w wojnie o prawa piłkarskie skoncentrował się na innym segmencie rynku - postawił na reprezentację, Puchar Polski i 1. ligę, budując wizerunek stacji pokazującej rodzime rozgrywki. Teraz postanowił uderzyć mocniej i według nieoficjalnych wciąż informacji pozyskał prawa do pokazywania elitarnej Ligi Mistrzów od sezonu 2018/2019. Dla Canal+ to kolejny w ostatnich dwóch latach poważny cios. Niektórzy wieszczą, że po nim się już nie podniesie...

Dom najlepszego sportu się sypie

C+ ma obecnie podpisane kontrakty na pokazywanie LOTTO Ekstraklasy i angielskiej Premier League - oba do końca sezonu 2018/2019 oraz Ligi Mistrzów, Ligi Europy i Ligi Młodzieżowej UEFA, a także Pucharu Hiszpanii (do końca przyszłego sezonu). Europejskie puchary były do tej pory jednym z trzech głównych filarów oferty dla abonentów zainteresowanych piłką nożną. Za rok tych filarów będzie już tylko dwa, a za kolejne dwanaście miesięcy może się okazać, że... trzeba będzie budować nowe. Canal+ wcale nie będzie bowiem faworytem nowych przetargów na prawa medialne do Ekstraklasy i Premiership. Eleven Sports Network niedawno wygrało bitwę o Bundesligę z potężnym koncernem Discovery, do którego należy Eurosport. Tym bardziej więc jest w stanie zwyciężyć w batalii o ligi polską i angielską, a przynajmniej jedną z nich. Jeśli tak się stanie, słowa Juliena Verleya, prezesa zarządu nc+ o tym, że zarządzana przez niego firma jest "domem najlepszego sportu", przestaną budzić uznanie i staną się powodem do żartów.

Życie bez Champions League

Czarny scenariusz dla C+, z punktu widzenia piłkarskich kibiców, oznacza utratę nie tylko praw do Ligi Mistrzów, ale też do Ekstraklasy i Premier League. Tak źle być jednak nie musi. Szefowie platformy nc+ dobrze wiedzą, że w Polsce futbol jest jednym z głównych wabików na klientów. Zrobią więc wszystko, by nie stracić licencji na Premiership i naszą ligę. Co więcej, spróbują też odzyskać stracone w 2015 roku prawa, np. do hiszpańskiej La Ligi i włoskiej Serie A. Nowe przetargi zostaną bowiem rozpisane już w drugim kwartale 2018 roku. Do momentu fuzji Cyfry+ z platformą N abonenci tej pierwszej platformy nie mieli dostępu do rozgrywek Ligi Mistrzów. Mimo tego uważali, że oferta piłkarska telewizji z plusem jest najlepsza w Polsce. Wkrótce mogą być świadkami podobnej sytuacji.

Bogata Eleven rozdaje karty

Obecnie na polskim rynku telewizji sportowych panuje dużo większa konkurencja niż jeszcze trzy, cztery lata temu, czyli w czasach przed narodzinami Eleven. Grupa należąca do Andrei Radrizzaniego sprawiła, że dostęp do transmisji z najlepszych ligowych rozgrywek przestał mieć charakter elitarny. Dzięki niej mecze Barcelony, Juventusu czy PSG może oglądać znacznie większa liczba kibiców niż przed 2015 rokiem - stacje z E w logo wchodzą w skład list programowych wielu sieci kablowych i dwóch głównych polskich platform cyfrowych - nc+ i Cyfrowego Polsatu. Podobnie jak kanały z paczki C+ są dodatkowo płatne, ale kosztują znacznie mniej, ok. 15 zł miesięcznie. Różnica w cenie jest spora - najtańszy pakiet nc+ ze wszystkimi ośmioma Canalami+ kosztuje obecnie 79,99 zł (promocyjnie do końca roku 62,39), ale i marketingowo uzasadniona - w C+ oprócz sportu telewidz dostaje też najnowsze filmy, seriale i dokumenty.

Dużym atutem ESN jest potężny budżet inwestycyjny. Prawa telewizyjne do najbardziej popularnych rozgrywek są coraz droższe i aby liczyć się na rynku, trzeba mieć pokaźne fundusze. Sky Deutschland za czteroletnią licencję na pokazywanie Bundesligi w Niemczech zapłacił w tym roku 3,5 mld euro, czyli o 80% więcej niż za pakiet na lata 2013-2017, a mimo to stracił wyłączność na pokazywanie ligi - teraz ekstraklasa naszych zachodnich sąsiadów będzie też relacjonowana w Eurosporcie i publicznych kanałach ZDF i ARD. Cena za możliwość transmitowania tych rozgrywek poza granicami Niemiec jest dużo mniejsza. Za czteroletni kontrakt trzeba wyłożyć około 15-18 mln euro. Eleven w Polsce było na to stać, Discovery już niekoniecznie, zwłaszcza że koncern ten niedawno zapewnił sobie prestiżowe prawa do relacji z igrzysk olimpijskich.

Liga Mistrzów w pay-per-view?

Kibice boją się, że Polsat zakoduje Champions League, tak jak zrobił to z Euro 2016, tworząc specjalne, dodatkowo płatne kanały. Na tych szerzej dostępnych (Polsat Sport i jego bracia) może i udostępni jakieś mało ciekawe mecze, by uniknąć zarzutów, że ogranicza dostęp do najbardziej prestiżowych rozgrywek klubowych w Europie, ale prawdziwe hity umieści w dedykowanych tym rozgrywkom ekstra płatnych stacjach. W grę wchodzi też opcja pay-per-view, stosowana przez tego nadawcę w przypadku niektórych gal bokserskich i KSW.
Canal+ takich zagrywek nigdy nie stosował i zawsze pokazywał mecze w swoich "stałych" kanałach, jedynie tzw. multiliga+, czyli symultaniczna relacja ze wszystkich rozgrywanych danego dnia meczów, była w kanale 38., dostępnym tylko dla abonentów nc+. W fazie grupowej C+ transmitował osiem, czasem dziewięć spotkań na żywo w kolejce. Polsat nie będzie gorszy, pytanie tylko, jak rozwiąże sprawę "logistycznie".

Problem ramówkowy

Od sezonu 2018/2019 Champions League przejdzie spore zmiany. Mecze w danym dniu będą rozgrywane o dwóch godzinach - dwa o 19:00, reszta o 21:00. Układ telewizyjnych transmisji w związku z tym też będzie inny. Polsat ma obecnie trzy kanały sportowe: Polsat Sport, Polsat Sport Extra i Polsat Sport News. Dodając do tego szeroko dostępny "główny" Polsat i obecny w Naziemnej Telewizji Cyfrowej Super Polsat mamy pięć kanałów, w których mecze LM mogłyby się pojawić. Dziesięć spotkań na żywo w kolejce jest więc jak najbardziej realne i to w obecnym układzie kanałów.

Priorytet nadany transmisjom z tych rozgrywek sprawi jednak, że zmniejszy się liczba relacji live z zawodów w innych dyscyplinach. Polsat do tej pory szeroko pokazywał m.in. siatkarską Ligę Mistrzów i jeśli zawrze kontrakt medialny na kolejne lata, może pojawić się problem z miejscem w ramówkach, gdyż wiele meczów będzie odbywać się w tym samym czasie. Zakładając, że stacje z koncernu Zygmunta Solorza-Żaka nie stracą żadnych z obecnie posiadanych praw, a dodatkowo pozyskają Ligę Mistrzów, konieczne będzie stworzenie przynajmniej jednego dodatkowego "miejsca" na liście programowej. W tamtym roku pojawiła się informacja, że Polsat planuje uruchomienie kolejnych kanałów sportowych. Reaktywacja Polsatu Futbol, który nadawał w latach 2009-2012, jest więc całkiem możliwa.

Nowa twarz C+

Ci, którzy wieszczą koniec Canal+ w Polsce po utracie praw do Ligi Mistrzów, mocno przesadzają. Nie samym futbolem telewizja przecież żyje. Większą oglądalność od hitowych meczów mają dobre filmy i seriale (np. finałowy odcinek polskiego serialu "Belfer" oglądało 461 tys. widzów, a rekordowy pod względem frekwencji przed telewizorami mecz Realu z Legią w Champions League - 359,2 tys.), da się więc dobrze prosperować również bez sportu przed duże s w ramówce. Jest to co prawda dużo trudniejsze, ale przykład np. takiego HBO pokazuje, że możliwe.

Pieniądze niewydane przez nc+ na prawa do Ligi Mistrzów mogą zostać przeznaczone na inne ciekawe rozgrywki - np. odzyskanie ligi hiszpańskiej, licencję na pokazywanie sobotniego meczu Bundesligi o 18:30, który jako jedyny jest pozbawiony klauzuli wyłączności w kontrakcie podpisanym z niemiecką federacją piłkarską przez Eleven, czy np. całkiem interesujących lig holenderskiej czy portugalskiej. Szefowie platformy z plusem wiedzą też, że powoli należy gromadzić fundusze na przedłużenie praw do Ekstraklasy i Premier League.

Canal+ bez Ligi Mistrzów będzie z pewnością mniej atrakcyjny dla kibiców lubiących futbol najwyższej jakości. W efekcie platforma nc+ może stracić kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy abonentów, ale na pewno z tego powodu nie upadnie. Przewidywanie śmierci polskiego oddziału C+ jest nieuzasadnione i przypomina snucie katastroficznych teorii. Stacja prawdopodobnie zmieni charakter (w przypadku przegrania kolejnych przetargów na ważne prawa piłkarskie), ale niekoniecznie na gorszy. W ofercie ma bowiem Eleven, de facto nadal więc będzie dawać swoim abonentom możliwość śledzenia najciekawszych rozgrywek. Nie wierzę jednak w sytuację, w której futbol całkowicie zniknie z ramówki tej stacji. Rynek piłkarskich praw telewizyjnych w Polsce jest obecnie bardzo dynamiczny i kto wie, jak będzie wyglądać rozkład sił w połowie 2018 roku. Dziś znokautowany Canal+ może się bowiem podnieść i zadać celny cios swoim konkurentom.