czwartek, 5 października 2017

Dyktatura kiboli zniszczy Legię?

źródło: pinterest.com
Klienci są wściekli na firmę X, której produkty w ostatnich miesiącach straciły dobrą jakość. Organizują się na Facebooku, umawiają w konkretnym miejscu i ruszają do siedziby przedsiębiorstwa, by "upomnieć" jego pracowników. Po dotarciu na miejsce ubliżają im, popychają, niektórych uderzają, jednocześnie oskarżając ich o celowe zaniżanie walorów wytwarzanych przez nich towarów i domagają się natychmiastowej poprawy, w innym przypadku bowiem wrócą i będą jeszcze mniej sympatyczni. Kierownik fabryki stoi z boku, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Udaje, że go tam nie ma, że jego ta sprawa nie dotyczy. Incydent opisują media, opinia publiczna jest oburzona, a policja wszczyna śledztwo. W nocy z niedzieli na poniedziałek taka właśnie sytuacja zdarzyła się w firmie noszącej nazwę Legia.

Przelała się czara goryczy...

Piłkarze mistrza Polski grali ostatnio fatalnie. Kibice mieli prawo być rozczarowani, a nawet wściekli. Gwizdy pod ich adresem podczas meczów były zasłużone - to mało kulturalny, ale w piłkarskim środowisku tradycyjny sposób wyrażania dezaprobaty. Fizyczny atak bandy osób uznających się za kibiców Legii na piłkarzy już za taki uznać nie można. To akt barbarzyński, który nie ma prawa zdarzać w takim kraju jak Polska, w takim klubie jak Legia. Gdzie była wtedy ochrona, czemu nikt ze służb porządkowych nie zareagował, kto w ogóle wpuścił grupę nabuzowanych osiłków na klubowe tereny? Po takim zdarzeniu osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo na obiektach mistrza Polski powinny stracić pracę.

Schować głowę w piasek

Reakcja władz klubu na zaistniałą sytuację też wygląda na odpowiedź zastraszanego nastolatka. Jest mało stanowcza, a co najgorsze niespójna i zamiast sprawę wyjaśnić, schładzając gorącą atmosferę wokół niej, tylko ją podgrzewa. Oficjalny komunikat jest wręcz próbą zamiecenia wszystkiego pod dywan. Ostrzej wypowiedział się co prawda prezes Dariusz Mioduski, ale czy po tym, w jak mało elegancki sposób pozbył się on z klubu Jacka Magiery, ktoś jeszcze traktuje jego słowa na poważnie?

Dziwna była też reakcja nowego trenera stołecznej drużyny, Romea Jozaka. Chorwat, który jest ponoć charakternym gościem, zgrzeszył po raz pierwszy, zrzucając winę za porażkę swojego zespołu z Lechem wyłącznie na piłkarzy, żaląc się przed kamerami, że został przez nich zdradzony. Ok, mógł się tak czuć, ale - do diabła - czemu nie powiedział im tego w szatni? Drugi raz 44-latek z Rijeki podpadł zawodnikom, nie stając w ich obronie podczas starcia z kibolami. Co gorsza, w mediach powiedział, że owi agresywni panowie na parkingu zakomunikowali mu, że jego ta sprawa nie dotyczy, a on, jak na prawdziwego lidera przystało, posłuchał ich, stanął z boku i spokojnie przyglądał się poniewieraniu jego podopiecznych przez grupę oprychów. Czy po takich wpadkach Jozak jest w stanie zbudować przy Łazienkowskiej zespół? Wątpię.

Besnik Hasi aż takich błędów nie popełnił, on nie pozwolił tylko (aż?) piłkarzom pójść na ślub Jakuba Rzeźniczaka, a i tak stracił zaufanie szatni. Z tym wiąże się też inna poważna kwestia. Coraz częściej zdarza się bowiem, że to piłkarze rządzą trenerem, a nie odwrotnie. Stało się tak nawet w Bayernie, czyli jednym z najlepszych klubów świata, gdzie, wydawałoby się, obowiązują inne, lepsze standardy. Sabotowanie gry drużyny mające na celu zwolnienie nielubianego szkoleniowca w dzisiejszych czasach przestaje być więc tylko i wyłącznie teorią spiskową...

Z nieba do piekła w niecałe dwanaście miesięcy

Legia rok temu była w piłkarskim raju. Grała w Lidze Mistrzów i to całkiem dobrze, zarobiła ogromne pieniądze, a jej szefowie opracowywali piękne plany na kolejne lata. Dziś z tamtego klubu niewiele zostało. Piłkarze są ze sobą skłóceni, ewidentnie nie tworzą kolektywu. Dowód? Ponoć jeden z nich doniósł mediom, że Arkadiusz Malarz tylko przyglądał się zajściu na parkingi, zupełnie nie reagując na to, co się dzieje. Kierownik drużyny Konrad Paśniewski zdecydowanie jednak zdementował te rewelacje. Według jego wersji bramkarz, mimo że kibole nie mieli mu nic do zarzucenia i chcieli, by został w autokarze, miał się im postawić, twierdząc, że jest członkiem tej drużyny i razem z nią stawi czoło uwagom fanów, a następnie sam dostał w głowę. Ktoś tu kłamie, to pewne. Pytanie tylko kto i po co? Niedawno media podawały, że grupka piłkarzy Legii donosiła prezesowi na trenera Jacka Magierę, podważając jego autorytet i zawodowe umiejętności. Całe zło zaczęło się jednak od konfliktu na górze i dziecinnych gierek między Bogusławem Leśnodorskim i Maciejem Wandzelem a Dariuszem Mioduskim. W Legii od prawie roku trwa wojna domowa, która zatacza coraz szersze kręgi. Jej końca, niestety, nie widać.

Zdarzyło się nie tylko u nas

Na całym świecie były przypadki ataku kiboli na piłkarzy. Np. w kwietniu tego roku pseudokibice Bastii zaatakowali graczy Olympique Lyon, a ultrasi Milanu otoczyli i zwyzywali Mattię De Sciglio, który odmówił podpisania umowy z Rossonerimi, a następnie przyznał, że chciałby przejść do Juventusu (co mu się udało, dziś jest bowiem zawodnikiem Starej Damy). Z kolei w sierpniu krewcy fani Blackburn podczas meczu Pucharu Ligi Angielskiej z Burnley wtargnęli na boisko i rzucili się na piłkarzy rywala. W październiku 2011 roku dwóch zawodników Steauy Bukareszt zostało poturbowanych przez kiboli podczas meczu ligowego z Petrolulem Ploiesti. O gniewie fanów na własnej skórze przekonali się również m.in. Dida w 2004 roku, Derek Riordan w 2009 roku czy trener Neil Lennon dwa lata później, a także Jakub Rzeźniczak. Za uderzenie gracza Legii Piotr S., pseudonim Staruch, został skazany na sześć miesięcy prac społecznych. Mauro Icardi z kolei był zastraszany, obrażany przez fanów Interu, ucierpiało nawet jego auto, ale fizycznie nikt go nie zaatakował.

W kwietniu 2015 roku media informowały, że grupa kibiców wtargnęła na trening drużyny Cagliari. Posypały się wyzwiska pod adresem piłkarzy i trenerów, a trzech zawodników zostało ponoć fizycznie zaatakowanych. Drużyna z Sardynii była wówczas na dziewiętnastym miejscu w tabeli Serie A, a ostatni mecz wygrała w styczniu.

W styczniu tego samego roku apogeum sięgnął konflikt kibiców Zawiszy z właścicielem klubu, Radosławem Osuchem. Kibice mieli pretensje do piłkarzy, że popierają prezesa i za karę obrzucili ich jajkami podczas treningu. Wkrótce zawodnicy znaleźli przy murawie... trumny ze swoimi inicjałami. Zrobiło się naprawdę groźnie, a klub poinformował o całej sprawie policję.

Trzy lata wcześniej gorąco było na treningu Śląska Wrocław, kiedy to piłkarzy "odwiedziła" około trzydziestoosobowa grupa sympatyków dolnośląskiego klubu niezadowolonych z wyników osiąganych przez ich ukochaną drużynę. Skończyło się na krzykach i głośno wypowiadanych wulgaryzmach..

W lipcu tego roku katowiccy kibole, wściekli brakiem awansu GKS-u do Ekstraklasy i złym początkiem pierwszoligowego sezonu w wykonaniu tej drużyny, próbują wedrzeć się do klubowej szatni. Ochroniarze, starają się bronić piłkarzy i rozpylają gaz łzawiący. Krewcy ultrasi się jednak nie poddają i wybijają jedną z szyb w klubowym budynku. Do bezpośredniego starcia z zawodnikami na szczęście nie dochodzi.

Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?

Kibice w Polsce czują się bezkarni. Prawo w naszym kraju wręcz im sprzyja, gdyż za ich wybryki karę ponoszą najczęściej klub i... inni fani. Trudno w tym miejscu nie przywołać przykładu kiboli Legii, którzy doprowadzili do zamknięcia stadionu przy ul. Łazienkowskiej na hitowe spotkanie z Realem Madryt. Klub nie zarobił przez nich poważnych pieniędzy, ucierpiał też jego wizerunek, a prawdziwi kibice stracili szansę zobaczenia na własne oczy gwiazd światowego futbolu w akcji. Za pieniądze, które Legia w ostatnich kilku latach wpłaciła do kasy UEFA w ramach kar za zachowanie jej kibiców, mogłaby pozyskać jednego lub dwóch klasowych graczy, a także zaoferować Vadisowi Odjidji-Ofoe kontrakt, jakiego ten oczekiwał. Z nim w składzie mistrz Polski raczej w taki kryzys, w jakim jest obecnie, by nie wpadł.

Stop dyktaturze kiboli!

Czas wziąć się za problem bandytów uważających się za kibiców piłkarskich. Sytuacje takie jak ostatnio w Warszawie, a wcześniej w Bydgoszczy czy Katowicach, nie mają prawo zdarzać się w cywilizowanym kraju. A jeśli się zdarzą, muszą istnieć procedury działania, które pozwolą służbom porządkowym szybko zidentyfikować winnych danego zdarzenia. Rząd próbuje nieudolnie zmieniać strukturę systemu sądownictwa, a powinien zająć się samym prawem, bo to, nie tylko w przypadku wybryków piłkarskich bandytów, ma wiele wad.

W Anglii od ponad dwudziestu lat funkcjonują m.in. Ustawa o kibicach piłkarskich, Ustawa o zakłócaniu porządku publicznego przy okazji meczów piłkarskich czy Ustawa o wykroczeniach piłkarskich. Od 2005 na szczeblu centralnym działa też specjalna komórka policji ds. ochrony meczów. Na Wyspach każdy kibic wie, że jeśli złamie przepisy na lub w pobliżu stadionu, dostanie zakaz wejścia na jakikolwiek obiekt sportowy w kraju, a być może trafi do więzienia. Tam to działa, więc czemu w Polsce miałoby być inaczej? Potrzebni są jednak odważni ludzie z wpływami w PZPN, Ekstraklasie S.A. i rządzie, by coś w tej sprawie zrobić. Jasne, że łatwo jest o tym pisać, krytykować albo podsuwać różne rozwiązania z innych krajów, a trudniej wziąć byka za roki i wcielić słowa w czyn. Polskie środowisko piłkarskie w ostatnich latach zrobiło spory krok w dobrym kierunku. Najwyższy czas na kolejny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz