sobota, 2 lipca 2011

Kopa, Ameryko!

Copa America wystartował. Na dzień dobry gospodarze Argentyńczycy zaledwie zremisowali z niżej notowaną Boliwią. Niespodzianka na początek dobrze wróży całemu turniejowi o mistrzostwo Ameryki Południowej. No właśnie, czy aby na pewno Południowej? 

W gronie dwunastu reprezentacji walczących o główne trofeum na boiskach Argentyny są przecież Kostaryka i Meksyk, czyli drużyny z Ameryki Środkowej i Północnej. Obecność tych ekip wypacza znaczenie słów Compeonato Sudamericano de Selecciones. Jakie to bowiem mistrzostwa Ameryki Południowej, jeśli grają w niej drużyny z innych kontynentów. Czy ktoś wyobraża sobie, by w Pucharze Narodów Afryki grała powiedzmy Hiszpania, a w EURO Australia? Raczej nie, w Ameryce Południowej jak widać nikomu nie przeszkadza, że o tytuł najlepszej drużyny na kontynencie rywalizują reprezentacje z innych części świata. Podobnie jest zresztą w Azji, gdzie o główne trofeum od niedawna walczy wspomniana Australia. 

Wracając do Copa America, obecność Kostaryki czy etatowego uczestnika turnieju, Meksyku, nie jest tak rażąca, jak choćby uczestnictwo Japonii, która była gościem mistrzostw w 1999 roku i początkowo miała brać udział także w argentyńskim czempionacie. Czy Południowcy zastanowili się choć na chwilę, co by było, gdyby owa Japonia mistrzostwa wygrała? To dopiero byłby hit - Azjaci mistrzami Ameryki Południowej! 

Nie wiem w czyjej głowie narodził się pomysł, by na mistrzostwa zapraszać drużyny z innych kontynentów. Idea ta miałaby sens, jeśli na kontynencie południowoamerykańskim nie byłoby dwunastu krajów. Ale jak na złość, właśnie tyle państw znajduje się między 12. równoleżnikiem szerokości geograficznej północnej a 55. szerokości geograficznej południowej. Te, które nie biorą udziału w Copa America, to Surinam i Gujana. Ktoś powie, że zapraszając taki Meksyk, zwiększa się poziom sportowy turnieju. Zgoda, tak faktycznie by było, gdyby tamtejszy związek desygnował do Ameryki Południowej swoją pierwszą reprezentację. Ale gdy wysyła na turniej drugą, albo i trzecią drużynę, to zamiast zwiększać poziom, tylko go obniża, dodatkowo narażając na szwank prestiż całej imprezy.

Zamiast kombinować i zapraszać gości, lepiej byłoby na przykład ograniczyć liczbę uczestników turnieju do dziesięciu drużyn, które rywalizowałyby w dwóch pięciozespołowych grupach. Do półfinału awansowałyby po dwie najlepsze reprezentacje. Można też pójść o krok dalej i stworzyć turniej z jedynie ośmioma drużynami, poprzedzony kwalifikacjami. Sześć najlepszych ekip poprzedniego Copa America miałoby zagwarantowany udział w kolejnej edycji imprezy. Dwie najsłabsze rywalizowałyby z czterema innymi reprezentacjami z kontynentu (w tym Gujaną i Surinamem) o dwa pozostałe miejsca w turnieju finałowym. 

Copa America jest bardzo dziwnym turniejem. Każdy kibic piłkarski wie, że mundial i mistrzostwa Europy odbywają się co cztery lata, podobnie jak turnieje olimpijskie, a Puchar Narodów Afryki rozgrywany jest co dwa lata. W Ameryce Południowej jest jednak inaczej. Raz turniej odbywa się co dwa, innym razem co trzy lata. A były takie czasy, gdy odbywał się co roku,  albo co cztery lata (teraz znów tak właśnie jest, gdyż poprzednie mistrzostwa odbyły się w 2007 roku w Wenezueli)! Inwencja godna znanych z improwizacji latynosów.

Mimo tych wszystkich anomalii tegoroczne mistrzostwa Ameryki Południowej zapowiadają się wyjątkowo ciekawie. Nie zabraknie największych gwiazd z Leo Messim, Diego Forlanem i Robinho na czele. Nie powinno też brakować ciekawych spotkań, i to już w fazie grupowej, w której fanów futbolu czekają takie starcia jak Chile - Urugwaj czy Brazylia - Paragwaj. Z pewnością na boiskach Argentyny objawią się też nowe talenty, po które szybciutko ustawią się w kolejce najpotężniejsze kluby Europy. Sympatyków piłki nożnej czekają więc ponad trzy tygodnie wielkich emocji. 

Copa America przypomina trochę hollywoodzki film. Jest mnóstwo efektów specjalnych, kilka wielkich gwiazd, piękne plenery, ale scenariusz i logika fabuły mocno kuleją...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz