Liczni malkontenci w naszym pięknym kraju często powtarzają, że polski futbol przeżywa kryzys. Jednak co mają powiedzieć np. tacy Belgowie? Ich ekstraklasa jest coraz słabsza, a reprezentacja ostatni raz w wielkiej imprezie uczestniczyła w 2002 roku. Kibice w kraju słynącym z pysznych pralinek nie załamują jednak rąk. Wierzą bowiem, że wkrótce dla ich drużyny narodowej nadejdą lepsze czasy. I trzeba przyznać, że mają ku temu poważne powody.
Dlaczego uczyniłem reprezentację Belgii bohaterką tego tekstu? Powód był dość prozaiczny. Pewnego dnia przeglądając kadry narodowych drużyn, trafiłem na skład "Czerwonych Diabłów". Czytając kolejne nazwiska, dziwiłem się, jak to możliwe, że drużyny złożonej z tak dobrych piłkarzy nie ma na mistrzostwach Europy. Vincent Kompany, Thomas Vermaelen, Marouane Fellaini, Axel Witsel, Kevin De Bruyne, Romelu Lukaku, Igor De Camargo czy Eden Hazard to nazwiska znane wszystkim kibicom futbolu w Europie. Dlaczego więc piłkarze o takich umiejętnościach, w swoich klubach w większości odgrywający główne role, w kadrze nie potrafią znaleźć wspólnego języka i zagrać tak, by zadowolić fanów?
Nie mają dobrego selekcjonera, pomyślałem. I faktycznie, o Georgesie Leekensie mało kto słyszał. Ten 62-letni szkoleniowiec wielkimi sukcesami pochwalić się nie może. Obecna przygoda z reprezentacją jest już jego drugą w historii. Wcześniejsza, w latach 1997-1999, zakończyła się porażką. Co prawda drużyna pod jego wodzą awansowała do MŚ we Francji. Podczas turnieju spisała się jednak poniżej oczekiwań. Trzy remisy: z Holandią, Koreą Południową i Meksykiem, pozwoliły "Czerwonym Diabłom" zająć jedynie trzecie miejsce, co oznaczało pożegnanie z turniejem. Władze belgijskiej federacji dały jednak Leekensowi kredyt zaufania i powierzyły misję stworzenia drużyny gotowej godnie reprezentować kraj podczas ME w 2000 roku, których Belgia miała być współgospodarzem. Niestety, porażki w sparingach z takimi "potęgami" jak Egipt, Rumunia i Finlandia sprawiły, że Leeskens nie dotrwał na stanowisku do rozpoczęcia turnieju. Czemu więc, rządzący belgijskim futbolem, zdecydowali się w 2010 roku dać Leekensowi jeszcze jedną szansę? Powód jest prosty - z braku innych, lepszych kandydatów na selekcjonera. Pomysły z zatrudnieniem zagranicznego trenera z nazwiskiem, również okazały się bowiem nietrafione. Dick Advokaat, selekcjoner w latach 2009-2010, zasłynął głównie z wysokiej gaży i słabych wyników.
Drugim powodem, dla którego Belgii nie zobaczymy na Euro, jest brak doświadczenia jej reprezentantów. Większość z nich zasmakowało już co prawda atmosfery spotkań o wielką stawkę, ale tylko w wymiarze klubowym. Poziom reprezentacyjny to trochę co innego. Młodzi Belgowie (tylko dwóch z ostatnio powoływanych piłkarzy, pomocnik Timmy Simons i bramkarz Jean-Francois Gillet, ma więcej niż 30 lat!), muszą sami dźwigać presję, kreowaną przez żądnych sukcesów belgijskich kibiców. W klubach pomagają im starsi koledzy, w kadrze mogą liczyć tylko na siebie. Vincent Kompany, kapitan zarówno Manchesteru City, jak i reprezentacji Belgii wie z pewnością, jak z takim ciśnieniem sobie radzić. Nie potrafi jednak nauczyć tego swoich rodaków. W efekcie Belgom zdarzają się głupie wpadki w stylu remisów z Austrią czy Azerbejdżanem, które skutkują brakiem awansów do kolejnych wielkich imprez. Fani "Czerwonych Diabłów" mogą być jednak pewni, że wkrótce Hazard i spółka nauczą się radzić sobie z reprezentacyjną presją. Z każdym meczem w narodowych barwach zyskują bowiem bezcenne doświadczenie, które musi zaprocentować.
Krótko mówiąc, nadchodzi czas reprezentacji Belgii. Z piłkarzami pokroju Hazarda, Kompany'ego, Vermaelena czy De Bruyne'a drużyna ta musi po prostu grać lepiej. Wydaje mi się, że nowa fala w belgijskim futbolu nabierze odpowiedniej wysokości podczas mundialu w Brazylii i nie zdziwię się, jeśli zmiecie z boiska dużo bardziej uznane reprezentacyjne marki. Medal? Kto wie. Pożyjemy, zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz