Działacze Unii Europejskich Związków Piłkarskich są ostatnio wyjątkowo kreatywni. Pomysłami sypią jak z rękawa. Z jednej strony, to dobrze - przynajmniej widać, że coś robią. Z drugiej jednak, rozwiązania przez nich proponowane są, przynajmniej dla mnie, zupełnie pozbawione sensu.
Likwidacja Ligi Europejskiej i stworzenie 64-drużynowej Ligi Mistrzów to pomysł, który doszczętnie zniszczy prestiż tych drugich rozgrywek. Siłą rzeczy, większa liczba uczestników spowoduje spadek poziomu. W efekcie słabsze będzie zainteresowanie kibiców, a to przełoży się na mniejsze wpływy z praw marketingowych. Wydaje mi się, że UEFA zamiast na tej zmianie zarobić, straci. I to nie tylko pieniądze. Wracając do Champions League, jej nazwa już dawno przestała być adekwatna. Bo jak można mówić o lidze mistrzów, gdy grają w niej drużyny, które ukończyły krajowe rozgrywki nawet na czwartych miejscach? Zamiast więc kombinować ze zmianą formuły LM, panowie z UEFA powinni usiąść i pogłówkować nad nową nazwą.
Ulubionym słowem Michela Platiniego jest ostatnio czasownik "zwiększać". Podczas kolejnych Mistrzostw Europy we Francji zagrają już 24 reprezentacje, a nie jak dotychczas 16. Nie chcę się powtarzać, ale wiadomo, jak taka zmiana wpłynie na poziom rozgrywek. O pomysłach powiększenia Ligi Mistrzów pisałem wyżej. Ostatnio pojawiła się kolejna idea "zwiększania". Tym razem chodzi o liczbę krajów "gospodarzy" Euro 2020. Platini i jego ludzie doszli do wniosku, że zamiast jednego czy dwóch, będzie ich kilkanaście. Dzięki temu większa (znów to magiczne słowo) liczba krajów, zyska miano współgospodarza wielkiej piłkarskiej imprezy.
Przedstawiciele UEFA tłumaczą tę decyzję oszczędnościami. Faktycznie, z perspektywy państwa przygotowanie jednego czy dwóch stadionów jest tańsze niż dostosowanie ośmiu czy dziesięciu. Jednak czy ktoś pomyślał o kibicach? Dla potencjalnego fana z Polski, Czech, Szwecji czy Rosji lepiej jest, jeśli ME odbywają się w jednym kraju. Dużo mniej kosztuje bowiem wycieczka do, dajmy na to Niemiec, niż tour po całej Europie. Podczas Euro 2020 będzie bowiem tak: jeśli kibic Hiszpanii zechce obejrzeć wszystkie jej mecze grupowe, będzie musiał odwiedzić nie jak dotychczas jeden kraj, ale co najmniej dwa albo trzy. Pierwsze spotkanie "La Roja" będzie grała np. w Berlinie, drugie w Paryżu, a trzecie w Kopenhadze. Z turystycznego punktu widzenia taka formuła ME jest ciekawsza. Ale z każdego innego, już niekoniecznie.
Decyzja o zwiększeniu liczby państw gospodarzy Euro ma jeszcze jedną przykrą konsekwencję. ME stracą magię piłkarskiego festiwalu. Do tej pory kraj, który organizował Euro czuł się za nie odpowiedzialny. Był bowiem jego gospodarzem. Od 2020 odpowiedzialność ta się rozmyje. Euro będzie wszystkich, czyli nikogo. Zamiast kumulacji piłkarskich emocji w jednym, dwóch krajach, będziemy mieli futbolowe wyspy emocji rozsiane po całej Europie. A to już nie będzie to samo.
Idea zwiększania czego się da nie jest dobra dla futbolu. Jasne, że chodzi tu o kasę. To logiczne. Boję się jednak, że UEFA chcąc zrobić futbolowi operację plastyczną, przesadzi. Gdy zabieg się skończy i zerwane zostaną bandaże, szefowie piłkarskiej centrali, patrząc na nowy "futbol", powiedzą ze smutkiem: nie tak sobie ciebie wyobrażaliśmy, miałeś być piękniejszy, atrakcyjniejszy, bardziej pociągający, i... zapiszą go na kolejną operację. Pytanie tylko, czy pacjent ją przeżyje...
Trzeba znaleźć złoty środek między zwiększonymi emocjami (kiedyś 4 grupy Ligi Mistrzów były znacznie ciekawsze niż obecne 8, więcej grup śmierci), a zaspokojeniem żądań słabszych krajów, które także chcą mieć swoich przedstawicieli w tym turnieju. Już w tej chwili ciekawa grupa mogła się zdarzyć tylko dlatego, że Borussia miała bardzo niski współczynnik, ale po tegorocznych sukcesach za rok już nie będzie w ostatnim koszyku. W innych grupach nieraz trudno było znaleźć nawet jeden ciekawy dwumecz, bo już w drugim koszyku znajdowały się mniej ciekawe zespoły. Zwiększenie Ligi Mistrzów do 64 zespołów spowoduje tylko, że już w ogóle nie będzie na co patrzeć.
OdpowiedzUsuń