poniedziałek, 18 listopada 2013

Kibic tragiczny

Jednym ze słów, które niestety kojarzy się z Polską, jest przymiotnik tragiczny. Mieliśmy bohaterów tragicznych w literaturze, tragiczne zrywy narodowe i powstania. Teraz mamy tragicznych polityków, służbę zdrowia i piłkarską reprezentację. Los kibica, któremu leży na sercu dobro polskiego futbolu, również taki jest.

Sukcesy jedynie w opowieściach

Przyszedłem na świat w 1986 roku. Należę więc do pokolenia, co to choć urodziło się jeszcze za komuny, to jej realia zna jedynie z opowieści. Również z tego źródła czerpie wiedzę o sukcesach polskiej piłki. Moi rodzice mogli cieszyć się z sukcesów reprezentacji - złotego medalu olimpijskiego w 1972 roku i brązu na mistrzostwach świata dwa lata później wywalczonych przez drużynę Kazimierza Górskiego oraz pamiętnego trzeciego miejsca na mundialu w 1982 w Hiszpanii. Kluby na arenie międzynarodowej również nie zawodziły, żeby wspomnieć tylko finał Pucharu Zdobywców Pucharów w sezonie 1969/1970 z udziałem Górnika Zabrze. Nasi ojcowie i matki mieli więc o czym nam opowiadać.

O czym my opowiemy naszym dzieciom? Co odpowiemy, gdy syn/córka spyta nas: tato, a gdy byłeś młodszy, to jak grała polska reprezentacja, a jak polskie kluby w europejskich pucharach? W czasach, gdy w internecie sprawnie poruszają się już kilkulatki, nawet jeśli skłamiemy, tworząc historyjkę o sukcesach Legii, Lecha czy Wisły albo o fantastycznej drodze reprezentacji na szczyt światowego futbolu, nasza latorośl szybko pozna, jaka była prawda. A była jak prawie cała polska historia - tragiczna.

Wydarzenia, które napawały dumą

Zastanawiałem się ostatnio, czym polska piłka mogłaby pochwalić się w ostatnich 27 latach. Jakie wydarzenia można by wpisać do księgi chwały, gdyby takowa powstała. Czym polski kibic piłkarski mógł się przez ten czas chlubić, z czego naprawdę cieszyć i co świętować. Niestety, momentów radości nie było zbyt wiele. Da się je policzyć na palcach jednej ręki. Oto te, które najbardziej utkwiły mi w pamięci.

Sezon 1995/1996. Legia Warszawa jest w gronie ośmiu najlepszych drużyn Starego Kontynentu. Pamiętnego meczu z Panathinaikosem Ateny na błocie 5 marca 1996 roku nie zapomnę do końca życia. Najpierw nerwówka, czy spotkanie w ogóle się odbędzie. Dramatyczna walka ze śniegiem, wielkie odśnieżanie i w efekcie decyzja - gramy, mimo że boisko boiska nie przypomina. Wielkie emocje, 0:0 i nadzieje na rewanż, które w Atenach brutalnie zniweczył Krzysztof Warzycha, strzelając Legii dwa gole i wprowadzając Panathinaikos do półfinału Ligi Mistrzów.

Rok 2001. Reprezentacja pod wodzą Jerzego Engela pokonuje klątwę Zbigniewa Bońka i jedzie na mundial po szesnastu latach przerwy. Niesamowite mecze wyjazdowe z Ukrainą (3:1), Norwegią (3:2) i Walią (2:1) plus trzy inne zwycięstwa i tyle samo remisów spowodowały, że Polska jako pierwsza z europejskich reprezentacji wywalczyła sobie awans. Kadra, której twarzą był Emmanuel Olisadebe, radowała serca kibiców w eliminacjach. W Korei Południowej i Japonii zawiodła pokładane w niej nadzieje. O pamiętnym 3:1 ze Stanami Zjednoczonymi każdy kibic pamięta jednak do dziś.

Sezon 2002/2003. Wisła Kraków bije w Pucharze UEFA takie tuzy jak Parma czy Schalke 04 Gelsenkirchen, przegrywając dopiero w 1/8 finału z Lazio Rzym po dramatycznym boju. Znów w głównej roli wystąpiła fatalna aura. "Biała Gwiazda" przyjechała ze stolicy Włoch z niezłym rezultatem 3:3. Do awansu wystarczał więc każdy mniejszy remis. Niestety, zmrożone boisko przy Reymonta ukryło atuty grających "techniczny" futbol wiślaków (tak tak, drużyna Henryka Kasperczaka grała wtedy ofensywnie i z polotem, choć dziś trudno w to uwierzyć) i przyczyniło się do zakończenia ich marszu na szczyt. Mimo że Wisła odpadła, trzeci raz w życiu byłem dumny z polskiej drużyny piłkarskiej.

Rok 2007. Polska po raz pierwszy zagra na mistrzostwach Europy. Kadra Leo Beenhakkera w eliminacjach pokonuje m.in. 2:1 Portugalię w Chorzowie (to był najlepszy mecz reprezentacji Polski za mojego życia), dwukrotnie ogrywa Belgów (patrząc, gdzie dziś jest kadra tego kraju, aż trudno uwierzyć, że jeszcze sześć lat temu, to my ich ogrywaliśmy) i nie daje się zaskoczyć w Lizbonie, trochę szczęśliwie remisując 2:2. Podczas turnieju w Austrii i Szwajcarii Polska zdobywa tylko punkt i cały entuzjazm z eliminacji szybko wyparowuje. Potem odżywa tylko na chwilę podczas Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie, by znów zgasnąć i zamienić się w marazm, którego najlepszym wyznacznikiem była ostatnia porażka ze Słowacją.

Sezon 2011/2012. Wisła Kraków i Legia Warszawa wychodzą z grup Ligi Europy. Zwłaszcza podopieczni Macieja Skorży imponują grą. Zarówno krakowianie, jak i drużyna ze stolicy w 1/16 finału przegrywają minimalnie, odpowiednio ze Standardem Liege i Sportingiem Lizbona. Sezon wcześniej Lech Poznań dwukrotnie remisuje w grupie z Juventusem Turyn, pokonuje Manchester City i na wiosnę gra w Lidze Europy dalej. Niestety, w 1/16 finału na drodze "Kolejorzowi" staje Sporting Braga, późniejszy finalista rozgrywek. Dwa sezony z rzędu można być z polskich drużyn dumnym. To ewenement!

Polak zazdrości Czechowi

27 lat i tylko pięć "radosnych" wydarzeń. Wydarzeń, które w krajach takich jak Hiszpania, Niemcy, Francja, Włochy, Anglia w ogóle nie zostałyby uznane za sukcesy. U nas, zgodnie z przysłowiem, że na bezrybiu i rak ryba, traktowane są jednak jak wielkie triumfy. Piłkarsko do wyżej wymienionych krajów Polska równać się nie może, ale do Czech, Ukrainy czy takiej Danii już tak. Moi rówieśnicy z Pragi w swoim życiu świętowali np. srebrny medal na ME w Anglii w 1996 roku i brąz osiem lat później w Portugalii. Ukraińcy cieszyli się z triumfu Szachtara Donieck w Pucharze UEFA w 2009 roku, a Duńczycy, których jest zaledwie sześć milionów, dzięki swojej drużynie narodowej trafili na usta całej Europy, mogli szczycić się mianem złotych medalistów czempionatu Starego Kontynentu w 1992 roku.

Tylko wiara pozostaje

Ciężki jest los polskiego kibica piłkarskiego. Co chwila musi śpiewać: "Polacy nic się nie stało", choć stało się i bardzo go to boli. Zamiast klaskać przy zwycięstwach i świętować prawdziwe sukcesy, celebruje każdą wygraną jak Nowy Rok, bo wie, że szybko się nie powtórzy. Polski kibic piłkarski od lat czuje się niespełniony. Potrzebuje chwil radości, sukcesów. Niestety, tego nie dostaje. Popada więc we frustrację. Rodzi się w nim złość. Szuka sublimacji. Nic więc dziwnego, że zaczyna traktować Borussię Dortmund tak, jakby była Borussią Gdańsk czy Kraków.

W epoce romantyzmu literatura opisywała bohatera tragicznego, który to idee miał piękne, ale niemożliwe do zrealizowania. Jego przeznaczeniem była porażka. Teraz w tę rolę idealnie wpisuje się polski kibic piłkarski. Wierzy w sukces, choć nie ma podstaw. Ma nadzieję, że się uda, ale zdaje sobie sprawę, iż tak się nie stanie. Polski Kościół katolicki powinien cieszyć się z fatalnego stanu, w jakim znajduje się polska piłka. Bo co nam fanom futbolu w krajowym wydaniu innego pozostaje - musimy wierzyć. Tylko wiara może nas ocalić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz