niedziela, 21 sierpnia 2016

Legia w depresji. Terapia wstrząsowa pilnie potrzebna

Legia pod wodzą Besnika Hasiego zmierza w złą stronę.
Czas coś z tym zrobić. Pytanie co?
źródło: wikipedia.org, autor: Rubber Dragon

"Kilku piłkarzy nie może grać już w tej drużynie". "Wyglądało to dzisiaj tak, jakby nie wszyscy zawodnicy chcieli wygrać mecz. Niektórzy sprawiali wrażenie, że nie zależy im na Legii". Te dwa cytaty padły po przegranym przez mistrza Polski w fatalnym stylu meczu z Arką 1:3. Pierwsze słowa wypowiedział prezes Legii, Bogusław Leśnodorski, drugie - jej trener, Besnik Hasi. Obaj mają rację, diagnoza jest słuszna. Pytanie, jak ten problem rozwiązać?

Kapitan najsłabszym ogniwem

Przed tygodniem, po kompromitującym 0:1 z Górnikiem Łęczna, dosadny komentarz na temat formy Legii wygłosił Arkadiusz Malarz, jej najlepszy w ostatnich miesiącach piłkarz. Reprymenda poskutkowała na chwilę. Zespół z Warszawy stanął na wysokości zadania i w Dublinie wygrał 2:0 z Dundalk FC, mocno otwierając bramę do upragnionej fazy grupowej Champions League. Kibice mieli nadzieję, że od tej pory będzie już tylko lepiej i również w lidze drużyna zacznie wygrywać. Pierwszą oznaką, że niekoniecznie tak musi być, był skład Legii na mecz z Arką, a zwłaszcza ustawienie 1-3-5-2. Legia nie grała tak od czasów Dragomira Okuki!

Gdynianie nie zamierzali dawać jej z tego powodu forów i szybko taktyczny chaos gospodarzy wykorzystali. Zatrważająca była zwłaszcza postawa Jakuba Rzeźniczaka. Jeszcze nie tak dawno lider defensywy Legii, obecnie jest jej najsłabszym punktem. W sobotę z Arką prezentował się znacznie gorzej od 19-letniego Mateusza Wieteski. W efekcie już w przerwie opuścił murawę. Z pewnością to m.in. o nim mówił Bogusław Leśnodorski. Kapitan drużyny jest jej najsłabszym graczem - takie sytuacje tylko w Legii! Rzeźniczak ma poważny problem. Z jednej strony, by odzyskać pewność siebie, musi grać. Z drugiej, grać nie może, bo jest w fatalnej formie. Besnik Hasi musi przeprowadzić z nim męską rozmowę, podbudować go trochę, sprawić, by znów uwierzył w siebie. Wtedy takie błędy jak z Arką czy Górnikiem Łęczna może będą mu się przytrafiały rzadziej.

Bułgarski niewypał

Drugim pewniakiem do odstrzału jest Michaił Aleksandrov. Bułgar nawet nie udaje, że mu zależy na grze w Legii. Kiedy jest na murawie, głównie truchta, rzadko pokazuje się kolegom. Do tego nie potrafi wygrać żadnego pojedynku, a 90% jego dośrodkowań trafia w nogi obrońcy. Pomysł Hasiego, by w meczu z Arką wystawić go jako wahadłowego w systemie 1-3-5-2, wyglądał jak głupi żart. Nie wiem tylko, kto miał się z niego śmiać. Bilans Aleksandrova w Legii to 25 spotkań (1258 minut gry), jeden gol (piękna główka w meczu pierwszej kolejki tego sezonu z Jagiellonią) i dwie asysty. Wierzę, że Bułgar... go nie poprawi. Lepiej rozwiązać z nim umowę teraz i zapłacić odszkodowanie, niż dawać mu co miesiąc pensje za obowiązki, które wykonuje gorzej niż źle.

Postój Stojana

Leśnodorski i Hasi, wypowiadając gorzkie słowa o postawie niektórych zawodników, mieli też z pewnością na myśli Stojana Vranjesa. Sprowadzony do Legii z Lechii Gdańsk za 300 tysięcy euro piłkarz miał zwiększyć konkurencję w pomocy warszawskiego zespołu, dodać mu zadziorności, charyzmy. Dziś Chorwat, podobnie jak Rzeźniczak, jest cieniem samego siebie. Najgorsze jest wcale nie to, że mu nie wychodzi, ale że nie chce mu się biegać, walczyć, starać się. Po stracie piłki Stojan nie goni rywala, który mu ją zabrał, tylko spokojnie w spacerowym tempie zmierza na własną połowę. Z kolei podczas stałych fragmentów gry przed bramką Arkadiusza Malarza prawie zawsze gubi krycie - przykład: trzeci gol dla Arki w sobotnim meczu. Zdecydowanie lepiej byłoby dać szansę w pierwszym zespole Rafałowi Makowskiemu, wypożyczonemu ostatecznie do Pogoni Siedlce, niż trzymać w nim na siłę zupełnie bezproduktywnego Vranjesa. Chorwat to kolejny kandydat do wyrzucenia z Legii.

Co z tym Hämäläinenem?

Ludzie związani z warszawskim klubem zastanawiają się, w czym tkwi problem Kaspra Hämäläinena. Choć Fin statystyk wcale tak fatalnych nie ma - 5 goli i asysta w 21 meczach, nikt w Legii nie ma wątpliwości, że gra o wiele poniżej oczekiwań i swoich możliwości. Gdy przebywa na boisku, przez większą część meczu jest praktycznie niewidoczny. Z reguły ożywia się tuż po przerwie, po reprymendzie od trenera w szatni, ale tylko na chwilę. Dziś jest zaledwie marną kopią siebie samego z Lecha. Zdarzają mu się co prawda przebłyski "geniuszu", podczas których widać, że ma wysokie umiejętności - dobrą technikę, niezły przegląd pola, silny strzał, lecz na tyle rzadko, że mało kto o nich pamięta. Ekslechita wygląda na zmęczonego, źle przygotowanego fizycznie. Może właśnie to w połączeniu z rosnącą presję jest powodem jego niemocy. Z Hämäläinena na razie Legia nie powinna rezygnować, mimo że on robi dużo, by tak się właśnie stało. Czyżby powietrze w stolicy aż tak mu nie służyło?

Transferowe osłabienia

Ostatnie zakupy Legii na razie wydają się nietrafione. Thibault Moulin zaczął dobrze, ale z meczu na mecz gra gorzej. Steeven Langil jest tylko trochę lepszą wersją Jakuba Koseckiego. W Lidze Mistrzów, kiedy ekipa Hasiego będzie grała z kontry, się przyda - jest bowiem niezwykle szybki. W lidze jednak, w ataku pozycyjnym, może być bezwartościowy. Maciej Dąbrowski to niezły stoper, ale tylko w polskich ligowych realiach. Na europejskie puchary jest za wolny, za mało mobilny. Vadis Odjidja-Ofoe gdy trochę schudnie i nadrobi zaległości treningowe, może stać się dyrygentem drużyny, o ile będzie mu się chciało, a to wcale nie jest pewne. Nieprzypadkowo bowiem jego przygoda z Norwich City skończyła się porażką. Gdy z klubu odejdą Nemanja Nikolić i Michał Pazdan, konieczne będą kolejne wzmocnienia. Jednym z nich może być 25-letni reprezentant Rumunii, napastnik Denis Alibec z Astry Giurgiu. Mam jednak nadzieję, że perspektywa gry w Lidze Mistrzów i możliwość promocji na największych europejskich salonach sprawi, że zarówno Węgier, jak i Polak w Warszawie zostaną przynajmniej do stycznia.

Czas na radykalne działania

Legii potrzebny jest wstrząs. Stanisław Czerczesow na dzień dobry odsunął od pierwszego zespołu Aleksandara Prijovicia. Piłkarze byli zaskoczeni, kibice i właściciele klubu też, ale Rosjanin wiedział, co robi. Za jego czasów Legia co prawda także grą nie zachwycała, ale jednego nie można jej było odmówić - woli walki i biegania od pierwszej do ostatniej minuty meczu. Hasi zaczął relacje z drużyną fatalnie i do tej pory nie zrobił nic, by je poprawić. Co więcej, publicznie gani swoich podopiecznych, całą winę za złe wyniki spychając na nich. Gołym okiem widać, że między zawodnikami a trenerem chemii nie ma. Sytuację może naprawić awans do fazy grupowej Champions League, ale nie musi. Piłkarze bowiem wiedzą, że nie wywalczyli go dzięki swojej świetnej grze, tylko dzięki szczęściu i słabości rywali. Nie tylko zawodnicy więc, ale także Besnik Hasi muszą się obudzić. Albańczyk, jeśli chce nadal prowadzić drużynę, powinien zmodyfikować swoje metody, dostosować je do stołecznych realiów i przestać traktować graczy jak nieudaczników. Są słabi - to fakt - ale on jest od tego, by podczas meczów o tym zapominali. Henningowi Bergowi przez kilka miesięcy to się udawało. Jeśli Hasi szybko nie nauczy się tej sztuki, nadchodząca jesień będzie jego pierwszą i ostatnią w Legii.

Najbardziej paradoksalne w sytuacji, w której znajduje się teraz zespół z Warszawy, jest to, że za kilkadziesiąt godzin może awansować do fazy zasadniczej Ligi Mistrzów. Czyli osiągnąć sukces, na jaki polski klub czeka od 20 lat. Jeśli we wtorek podczas rewanżu z Dundalk nie zdarzy się katastrofa, w czwartek przedstawiciele Legii będą obecni w Monako na ceremonii losowania grup Champions League. Nie będzie to oczywiście zasługa ani piłkarzy, ani trenera, tylko fortuny, która w tym roku była szczególnie łaskawa dla legionistów. Trzeba jednak przyznać, że szefowie Legii trochę szczęściu pomogli. To oni przecież wynegocjowali kontrakt sponsorski z firmą, której nazwa raczej z pechem się nie kojarzy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz