niedziela, 4 grudnia 2016

Cel: wyjść z cienia ojca, czyli o synach sławnych piłkarzy

Wojciechowi Szczęsnemu udało się osiągnąć w futbolu więcej
niż swojemu ojcu. Niewielu synów sławnych piłkarzy może
powiedzieć o sobie to samo.
źródło: wikipedia.org, autor: Ronnie Macdonald
Jaki ojciec, taki syn - głosi ludowe porzekadło. Jak większość tego typu mądrości, czasem okazuje się prawdziwe, czasem nie. Pewne jest jedno - każdy chłopak, przynajmniej w dzieciństwie, chce być jak swój ojciec. Z czasem ambicje rosną i wyrównanie osiągnięć rodzica nie wystarcza, by je zaspokoić. Trzeba zdobyć więcej, pokazać, że jest się lepszym. W piłkarskich familiach synowsko-ojcowska rywalizacja jest szczególnie wyostrzona. Potomek z reguły ją jednak przegrywa.

Bartosz, syn Przemysława

W polskiej ekstraklasie gra obecnie ośmiu zawodników, których ojcowie również w niej występowali. Najbardziej znani z nich to: legionista Bartosz Bereszyński, syn Przemysława, który w barwach Lecha Poznań, Sokoła Tychy i Groclinu Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski zaliczył 235 występów w najwyższej klasie rozgrywkowej; gracz Zagłębia Lubin Łukasz Janoszka, potomek Mariana, legendy Ruchu Radzionków, strzelca 67 ekstraklasowych goli, oraz napastnik Lechii Gdańsk, Martin Kobylański. Jego ojciec Andrzej częściej grał jednak w Bundeslidze niż w ojczyźnie. Piłkarzami klubów z polskiej elity są także Paweł Jaroszyński (Cracovia), syn byłego gracza Górnika Łęczna, Piotra; Adam Dźwigała (Górnik Łęczna), potomek legendy warszawskiej Polonii, Dariusza, Kamil Lech (Ruch Chorzów), dziecko eksgolkipera GKS-u Katowice i Górnika Zabrze, Piotra; syn Grzegorza Komora, Aleksander (Górnik Łęczna) oraz Przemysław Szymiński, którego ojciec Marek grał razem z Marianem Janoszką w GKS-ie Katowice i Ruchu Radzionków.

Wojciech pokonał Macieja, Ebiemu... prawie się udało

Do elity polskich piłkarskich duetów rodzinnych trzeba zaliczyć Euzebiusza i Włodzimierza Smolarków oraz Wojciecha i Macieja Szczęsnych. Ebi rozegrał w biało-czerwonych barwach 47 meczów, w których zdobył 20 goli. Jego ojciec wybiegał na murawę w koszulce z orzełkiem na piersi 60-krotnie, ale do siatki trafiał rzadziej - bo tylko 13 razy. To on jednak wyraźniej zapisał się w pamięci kibiców, głównie dzięki... widowiskowym tańcom z piłką w narożnikach boisk.

Maciej Szczęsny, w latach 1987-1996 ważna postać Legii, zaliczył tylko 7 występów w kadrze. Mało jak na takiego fachowca. Kolejni selekcjonerzy nie widzieli dla niego miejsca w reprezentacji, choć powinni, bo Szczęsny umiejętności posiadał nieprzeciętne. Był jednak zbyt krnąbrny, miał niewyparzony język i w efekcie w reprezentacyjnej bramce zamiast niego stali najpierw Józef Wandzik, a potem Andrzej Woźniak. Wojciechowi również zdarza się coś chlapnąć bez sensu, ale w porównaniu z ojcem jest łagodny jak baranek. W kadrze wystąpił już 28 razy, zagrał m.in. w Euro 2012 i 2016, choć przez prześladujący go pech nie odegrał w nich roli takiej, jaką mógł. W piłce klubowej też dawno przebił ojca. Takie kluby jak Arsenal czy Roma robią bowiem wrażenie większe niż Legia, Wisła, Polonia czy Widzew.

Euzebiusz Smolarek całą karierę był w cieniu ojca i choć czasem się z niego wyłaniał, to tylko po to, by za chwilę znów się w nim skryć. Miał potencjał, by zrobić od niego większą karierę, ale go nie wykorzystał. Wojciech Szczęsny szybko okazał się lepszy od swojego rodzica i dziś w piłkarskim środowisku ma lepszą pozycję niż on. Obaj czasem toczą ze sobą medialne wojenki, w których z reguły górą bywa bardziej wygadany Maciej, mimo to kibice i tak częściej biorą stronę Wojciecha. Renoma robi swoje.

Synowie geniusza futbolu wkraczają do akcji

Piłkarzowi, którego ojciec zarabiał, kopiąc futbolówkę, ciężko jest uciec od rodzinnych porównań, zwłaszcza jeśli gra na tej samej pozycji co padre. Przechlapane ma np. Enzo Zidane, najstarsza latorośl Zinedine'a, obecnego trenera Realu Madryt. Niedawno ten 21-letni ofensywny pomocnik zaliczył debiut w pierwszej drużynie Królewskich w wygranym 6:1 meczu Pucharu Króla z Deportivo Leonesa, który okrasił golem. Każde jego zagranie było, jest i będzie analizowane w odniesieniu do tego, co zrobiłby w danej sytuacji Zidane senior (ma on jeszcze dwóch synów, 10-letniego Elyaza i cztery lata starszego Thea, którzy również trenują w drużynach juniorskich Realu Madryt).



Enzo z pewnością trochę zazdrości swojemu młodszemu bratu Luce, który z racji tego, że jest bramkarzem, do ojca bywa porównywany znacznie rzadziej. 18-letniemu golkiperowi znane nazwisko zdecydowanie pomaga. Kibice, a i niektórzy trenerzy też, doceniają go bowiem... awansem, automatycznie zakładając, że syn geniusza futbolu również ma nieprzeciętne umiejętności.

Ojciec sławnego syna i syn sławnego ojca

Paolo Maldini był obrońcą genialnym. Eleganckim, honorowym i skutecznym. Dla Milanu, którego przez lata był kapitanem, rozegrał aż 647 meczów. Wielu kibiców uznaje go za najlepszego piłkarza w dziejach włoskiej piłki. Na tle syna dorobek Cesare Maldiniego wygląda blado. Najlepiej widać to na przykładzie reprezentacji Włoch, w której senior wystąpił zaledwie 14 razy, podczas gdy junior rekordowe 126. Obaj grali na pozycji stoperów, porównań było więc bez liku, przynajmniej do czasu, zanim stało się jasno, że Paolo jest po prostu dużo lepszym piłkarzem od ojca.

Kasper Schmeichel tego samego powiedzieć o sobie nie może. Choć robi co w jego mocy, nie potrafi nawet zbliżyć się do poziomu prezentowanego przez swojego ojca. Peter w barwach Manchesteru United zagrał prawie 300 meczów, stając się legendą klubu. W duńskiej kadrze wystąpił 129 razy, był członkiem drużyny, która w 1992 roku sięgnęła po tytuł mistrza Europy. Kasper do momentu podpisania kontraktu z Leicester City w 2011 roku nie umiał przekonać do siebie trenerów w żadnym klubie, w jakim przebywał. W Manchesterze City tak naprawdę nie dostał prawdziwej szansy, a podczas kolejnych wypożyczeń nikogo swoją grą na kolana nie powalił. Okazja, by pokazać, na co go stać, pojawiła się dopiero w klubie z King Power Stadium. Kasper wykorzystał ją w stu procentach. Nagrodą za ciężką pracę był sensacyjny tytuł mistrza Anglii w ubiegłym sezonie. Gdy młody Schmeichel zagra dobry mecz, słyszy, że ojciec byłby z niego dumny. Kiedy zaprezentuje się słabiej, dostaje całą serię komentarzy, z których da się wyciągnąć tylko jeden wniosek - twój ojciec tak mizernie by nie zagrał. Bramkarz Lisów podczas każdego spotkania zmaga się więc z podwójną presją. Wie bowiem, że musi być bezbłędny, gdyż każda nieudana interwencja godzi w dobre imię nie tylko jego, ale też jego ojca. 30-letni Duńczyk ma niezwykle silny charakter, w przeciwnym wypadku po serii takich niepowodzeń, nie byłby w stanie się podnieść i wygrać Premier League. Złośliwi powiedzą jednak, że... zawdzięcza go ojcu.

Wypromować się na sukcesach taty

Giovanni Simeone ma 21 lat, od sierpnia gra w Genui, ale na pierwsze strony gazet trafił dopiero 27 listopada, kiedy to strzelił dwa gole Juventusowi w wygranym 3:1 przez Rossoblu meczu 14. kolejki Serie A. Ten występ sprawił, że zaczęło się o nim mówić częściej niż o jego ojcu, trenerze Atletico Madryt. Giovanni to napastnik, Diego był defensywnym pomocnikiem. Ten drugi imponował walecznością, którą nadrabiał braki techniczne. Giovanniemu do osiągnięcia sukcesu sama wola walki nie wystarczy. Snajper musi mieć coś więcej. W jego przypadku znane nazwisko nie powinno mu ciążyć, wręcz przeciwnie. Jestem przekonany, że gdyby nie nazywał się Simeone, do Serie A tego lata by nie trafił. Po dublecie ustrzelonym w starciu z Juve Giovanni próbuje maksymalnie wykorzystać swoje pięć minut w mediach. Jako że sam nie ma się na razie czym chwalić, postanowił wypowiedzieć się na temat... przyszłości zawodowej ojca, zapowiadając, że w przyszłości z pewnością poprowadzi on Inter Mediolan. Słowa te jeszcze bardziej podsyciły krążące w Madrycie plotki o rozstaniu Diega z Atletico po zakończeniu tego sezonu.

Większość kibiców i ekspertów jest przekonanych, że Jordi Cruyff nigdy nie zagrałby w Barcelonie czy Manchesterze United, gdyby nie był synem Johana. Niektórzy jednak twierdzą, iż młodszy Cruyff talent miał, może nie tak wielki jak ojciec, ale wystarczający, by odnieść sukces w zawodowej piłce. Niestety, częste kontuzje zniszczyły jego karierę, która zakończyła się w 2010 roku w... cypryjskiej Valletcie. Podobna jest historia Macieja Terleckiego, oczywiście zachowując wszelkie proporcje.

Syndrom Koseckiego

Dzieci sławnych ojców trenują z reguły częściej, intensywniej i z większym zaangażowaniem niż ich koledzy. Są też oczywiście wyjątki, a jednym z nich jest Jakub Kosecki. Młody Kosa miał zadatki na dobrego skrzydłowego, mógł zrobić karierę na miarę taty, Romana. Na swojej drodze spotkał jednak Henninga Berga, który brutalnie wytknął mu piłkarskie wady i dał jasno do zrozumienia, że jeśli chce grać w prowadzonej przez niego Legii, musi je szybko zniwelować. Jakub zareagował na tę sytuację chimerycznie. Nie mógł zaakceptować tego, że jakiś Norweg odważył się wytknąć mu błędy. Zamiast wziąć się w garść i zacząć trenować dwa razy ciężej, uznał że wina leży po stronie trenera i przestał się przykładać do treningów, koncentrując się na... wydawaniu pieniędzy. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że w pokazaniu Bergowi tego, na co go naprawdę stać, Koseckiemu juniorowi przeszkodziły urazy. Dziś jest szeregowym graczem przeciętnego Sandhausen, grającego w 2. Bundeslidze. 

Znane nazwisko - częściej brzemię niż błogosławieństwo

Piłkarz, syn piłkarza, nie ma łatwo. Gdy dostaje dobry kontrakt, czy choćby miejsce w pierwszej jedenastce drużyny, często słyszy, że załatwił mu to ojciec. Kiedy swoją grą oczaruje wszystkich od rywali przez kibiców po ekspertów, słyszy że to dzięki... dobrym genom. Gdy coś zawali, zostanie pouczony, że synowi znanego piłkarza takie wpadki nie powinny się zdarzać. Z jednej strony może łatwiej przebić się w futbolowym świecie - znane nazwisko swoje bowiem robi i otwiera drzwi, które dla wielu jego rówieśników bez "nazwiska", często bardziej utalentowanych, są zamknięte. Z drugiej jednak - zdecydowanie trudniej. Ciągłe porównania do rodzica są bardzo frustrujące, a w efekcie prowadzą do powstania kompleksów. Jeśli takiemu zawodnikowi się powodzi, problemu nie ma. Jeśli jednak noga raz czy dwa mu się powinie, może wpaść w błędne koło, w którym ambicje i cele nie przystają do rzeczywistych możliwości. Niestety, często ojciec nie chce lub nie potrafi pomóc mu z niego wyjść.

Synom piłkarzy motywacji do pracy nie brakuje. Często mają ją nawet na zbyt wysokim poziomie, co według teorii Yerkesa-Dodsona uniemożliwia optymalne wykonanie stojącego przed nimi zadania. Ciągle muszą coś komuś udowadniać - sobie, że mogą odnieść sukces, ojcu, że potrafią grać lepiej od niego, kibicom, że niczego nie dostali "za nazwisko", a w końcu ekspertom, iż porównywanie ich do rodziców zwyczajnie nie ma sensu. Życie z taką presją nie jest łatwe. Niewielu umie sobie z nią radzić, jeszcze mniej - przetworzyć ją w siłę napędową własnej kariery. Jest tylko jeden sposób, by wyjść z cienia ojca - prosty, a zarazem niesłychanie trudny - trzeba przebić jego osiągnięcia. Paolo Maldiniemu i Wojciechowi Szczęsnemu się to udało. Euzebiuszowi Smolarkowi, Jordiemu Cruyffowi już nie. Czas pokaże, jak pójdzie Giovanniemu Simeone czy Luce oraz Enzo Zidane'owi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz