Odliczanie dobiegło końca. XIX Mistrzostwa Świata w piłce nożnej rozpoczęte. Zanim jednak na murawę wybiegli piłkarze, na stadionie Soccer City w Johannesburgu odbyła się uroczysta ceremonia otwarcia, której... jak zwykle nie obejrzałem. Nie wiem dlaczego, ale tego typu eventy mnie nie bawią. Nie potrafię dostrzec piękna w biegających po płycie boiska tancerzach, czy przebranych za dziwaczne stwory dzieciach. Rozumiem chęć alegorycznego pokazania historii i bogactwa kraju gospodarza imprezy, ale tak jak napisałem wyżej - do mnie ten przekaz nie trafia. Nie zmartwiło mnie więc, że Telewizja Polska nie transmitowała tego wydarzenia na żywo. Widocznie Włodzimierz Szaranowicz i spółka uznali, że nie warto...
Przechodząc do sedna, czyli meczu otwarcia między RPA a Meksykiem, muszę stwierdzić, że strasznie zawiodłem się na drużynie z Ameryki Południowej, a zwłaszcza na jej trenerze Jevierze Aguirre. Nie dość, że od początku nie wystawił Andresa Guardado, to jeszcze w drugiej połowie wprowadził Guathemoca Blanco, który do najmłodszych już nie należy, a do tego ostatnio bardzo często korzystał z usług McDonaldsa, co widać po jego sylwetce. Nie wiem czego selekcjoner, zwany potocznie "Baskiem", oczekiwał, ale Blanco, zamiast czyhać na okazje w polu karnym RPA, dreptał sobie spokojnie w okolicach środkowej linii boiska. Na szczęście dla Meksyku błąd obrony gospodarzy sprawił, że udało im się wyrównać. Na plus zaskoczył mnie za to Giovanni dos Santos, który zwłaszcza w pierwszej połowie sprawiał mnóstwo kłopotów defensywie "Bafany Bafany". Po przerwie jednak, stracił zapał do gry. Czyżby znowu zgubny wpływ miała pogadanka Aguirre w szatni? Jeśli chodzi o RPA to nie dało się nie zauważyć dobrego występu Siphiwe Tshabalali. To on strzelił pierwszego gola tego mundialu - i to jakiego!. To on w końcu napędzał ataki gospodarzy, raz po raz wdzierając się w linię obrony Meksyku. Zawiódł za to Katlego Mphela. Nie wiem dlaczego Carlos Alberto Pereira zostawił go na boisku. Snajper Mamelodi Sundowns był zupełnie niewidoczny przez 90 minut i na dobrą sprawę powinien zostać zdjęty już w przerwie.
Przed nami mecz Urugwaju z Francją. Zapowiada się bardzo ciekawie. Król strzelców Eredivisie, Luis Suarez, plus będący w niesamowitej formie Diego Forlan, mogą okazać się za mocni dla odrobinę nieruchawej defensywy wicemistrzów świata z 2006 roku. Jutro zaś swój występ na mundialu rozpoczną Argentyńczycy i Anglicy. Ci pierwsi zmierzą się z nieobliczalną Nigerią. Choć tak naprawdę nie wiadomo kto w tym pojedynku zasługuje na miano bardziej nieprzewidywalnego - "Albicelestes" Diego Maradony czy "Super Orły" Larsa Lagerbacka. "Synowie Albionu" z kolei o pierwsze trzy punkty powalczą z głodnymi sukcesu "Jankesami". Na dokładkę w niedzielę, ciekawie powinno być też w starciu Serbów z Ghańczykami. Według profesora ekonomii Stefana Szymańskiego (który opracował specjalny wzór matematyczny określający kto zagra w finale mundialu!!!) drużyna z Bałkanów ma bowiem bić się o złoto z... Brazylią.
Warto jeszcze wrócić do wczorajszego koncertu nieoficjalnie rozpoczynającego mundial. Ten oryginalny pomysł (nigdy w historii MŚ czegoś takiego nie było), powinien na stałe zagościć w ceremoniarzu mundialu. Oprócz gwiazd światowej muzyki na scenie pokazali się również afrykańscy piosenkarze. I właśnie przez muzykę pokazali różnorodność "czarnego lądu". Sądzę, że to właśnie ten koncert, ubarwiony niesamowitym wystąpieniem arcybiskupa Desmonda Tutu, a nie ceremonia otwarcia utkwi w pamięci kibiców na dłużej. No chyba że ceremonia (której przypominam nie widziałem) była naprawdę oryginalna, w co raczej wątpię...
Okres przedmundialowy wyjątkowo nie przyniósł większych afer i skandali. Oprócz obrazy sędziego w wykonaniu Anglika, Wayne'a Rooneya i nocnych igraszek z prostytutką Benniego McCarthy'ego z RPA (za co wyleciał on z kadry), w mediach nie dało się słyszeć o jakichś większych wybrykach. Albo więc piłkarze dobrze się kryli, albo faktycznie wszyscy skupili się na dobrym przygotowaniu do mundialu. Najwięcej szumu było chyba wokół wschodzącej gwiazdy argentyńskiego futbolu, Angela Di Marii, którego transfer do Realu Madryt jest coraz bliższy realizacji. "Królewscy" przeznaczyli podobno na ten cel bagatela 30 mln euro. Skrzydłowy Benfiki na mundialu ma przyćmić swoją grą samego Leo Messiego. Czy mu się uda? Pożyjemy, zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz