A jednak Jacek Krzynówek kariery nie kończy. Jak się okazało, informacja zamieszczona na stronie Hannoveru 96 była nieprawdziwa. Sam piłkarz przyznaje, że dalej w Hannoverze grać nie będzie i że jest kontuzjowany, ale nie zamierza wieszać butów na kołku i szuka klubu. Z pewnością jednak wczorajszy dzień był dla Krzynówka dosyć zabawny, ale i miły. O tym, że kończy karierę dowiedział się bowiem... z teleexpresu. We wszystkich mediach usłyszał na swoją cześć peany godne najlepszych. Wypowiadali się jego koledzy z boiska, trenerzy, (podobno) przyjaciele. Sam również dałem się ponieść tej atmosferze i podobny poemat stworzyłem. Nie zamierzam jednak nic z wczoraj napisanych słów odwoływać, jak to mają w zwyczaju niektórzy dziennikarze. Jacek Krzynówek jeszcze wczoraj "był", a dziś ciągle "jest" jednym z najlepszych polskich piłkarzy ostatnich lat, który swoją grą wstydu Polsce nie przynosił.
W przeciwieństwie do mistrza Polski, Lecha Poznań. "Kolejorz" wczoraj dał się upokorzyć mistrzowi Azerbejdżanu i tylko dzięki szczęściu, któremu pomagał Krzysztof Kotorowski, nie zakończył swojej przygody z europejskimi pucharami w stylu Wisły Kraków sprzed roku (swoją drogą konkurs jedenastek był fenomenalny, chyba najlepszy, jaki kiedykolwiek oglądałem!!!). Ciężko powiedzieć, co tak naprawdę spowodowało, że Lech musiał się z Azerami tak męczyć. Początek w wykonaniu poznaniaków był piorunujący i powinien zakończyć się przynajmniej dwoma golami. Tak się jednak nie stało. To co widzieliśmy później było pokazem dziwnej niemocy i efektem... upałów, jakie ostatnio nękają nasz kraj. Wysokie temperatury wpłynęły też niekorzystnie na stan umysłu trenera Jacka Zielińskiego, który Artura Wichniarka zmienił na Jacka Kiełba. W efekcie Lech przez 12 minut regulaminowego czasu gry i przez całą dogrywkę grał bez napastnika! Do tego coach Lecha dopiero w 98. minucie zobaczył, jak fatalnie w roli defensywnego pomocnika czuje się Ivan Djurdjević. Jasne, że łatwo jest krytykować trenera, mówić co powinien zrobić po fakcie. Trudno mieć jednak wątpliwości, że popełnił on wczoraj sporo błędów. Oby wyciągnął należyte wnioski, bo Sparta Praga już tak wyrozumiała dla słabiutkiej gry jego drużyny nie będzie.
Z drugiej strony czego można się od mistrza Polski spodziewać. Nie ma co owijać w bawełnę. POLSKA LIGA JEST DRAMATYCZNIE SŁABA. Według IFFHS znajduje się na 67. miejscu na świecie i jest gorsza m.in. od rozgrywek w Jordanii, Sudanie czy Mołdawii. Nie ma się więc co dziwić, że mistrz naszego pięknego kraju drży o wynik z drużyną z Azerbejdżanu. 14 lat temu Hutnik Kraków gromił Khazri Buzovna 9:0. 12 lat temu Widzew Łódź rozprawił się z Neftchi Baku 8:0. W 2005 roku Lech wygrywał z Karwanem Jewłach już tylko 2:0 i 2:1. Dwa lata później Groclin Grodzisk Wielkopolski w dwumeczu z Arazem Amiszli strzelił jedynie jednego gola. 21 lipca 2010 po raz pierwszy w historii polsko-azerskich pojedynków, to drużyna z Azerbejdżanu odniosła zwycięstwo.
Regres polskiego futbolu widać więc jak na dłoni. Oby jednak mimo awansu w wielkich bólach, Lech w meczach ze Spartą pokazał swoje możliwości i dał tym razem powód do dumy żądnym sukcesów kibicom. Polska piłka jest coraz bliżej dna, mimo że mamy coraz nowocześniejsze stadiony, a prawa do transmisji z polskiej ekstraklasy mają być sprzedawane do innych krajów (sic!). Kto jednak będzie chciał oglądać rozgrywki, których mistrz w Champions League nie zagrał od 14 lat?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz