"Gazeta Wyborcza" podała dziś, że o polskie obywatelstwo stara się Dudu Paraiba, lewy obrońca Widzewa Łódź. Brazylijczyk gra w naszym kraju dopiero drugi rok, ale spodobało mu się u nas tak bardzo, że chciałby zagrać dla polskiej reprezentacji. Co więcej, chętnie widziałby go w niej Franciszek Smuda. "Franz" nie tak dawno mówił, że jest przeciwny naturalizowaniu piłkarzy nie mających żadnych związków z Polską i dla takich miejsca w jego kadrze nie ma. Przekonał się o tym chociażby Roger Guerreiro, notorycznie pomijany przez selekcjonera (szczerze powiedziawszy były legionista w obecnej formie na powołanie nie zasługuje). Dziwna jest więc tak nagła zmiana poglądów Smudy. Z drugiej strony jednak, brak klasowych lewych obrońców powoduje, że trenerowi jest wszystko jedno skąd pochodzi dany piłkarz. Ważne by miał polskie obywatelstwo i umiał kopnąć prosto piłkę.
Swoją drogą ciekawe, co tak spodobało się Dudu w naszym kraju, że po roku jest gotów grać w naszej kadrze. W jednym z wywiadów powiedział, że w Łodzi, w której mieszka, czuć prawdziwą cywilizację. Trzeba zaznaczyć, że Dudu grał wcześniej w bułgarskim Litexie Łowecz. Wychodzi więc na to, że w Bułgarii z "cywilizacją" się nie zetknął. Polska, choć przez niektórych nazywana "dzikim krajem", w oczach przybysza wygląda zupełnie dobrze. Albo więc Dudu nie widział bojówek pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, nie słuchał wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego i spółki, ani nie próbował nic załatwić w urzędach, albo po prostu jest w naszym kraju za krótko...
Oby tylko nie zachował się tak, jak Laurent Koscielny. Francuz, gdy zarabiał na chleb w Lorient zarzekał się, że chce grać w biało-czerwonej koszulce z orzełkiem na piersi. Jednak gdy kupił go Arsenal Londyn, biały i czerwony przestały być jego ulubionymi kolorami. Teraz zdecydowanie bardziej woli niebieski, a nad orła stawia kogucika i marzy jedynie o grze w reprezentacji Francji. Stał się też na tyle "ważny", że nie raczył nawet porozmawiać z naszym selekcjonerem i poinformować go o swojej decyzji.
Abstrahując od Dudu, Koscielnego i innych zastanawiam się, jaka jest przyjemność z reprezentowania "obcych" barw narodowych. Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś urodzony w Polsce, a mieszkający od dziecka w Niemczech woli grać w koszulce z czarnym orzełkiem. Nie dziwi mnie, gdy w reprezentacji Francji grają zawodnicy urodzeni w Senegalu czy Algierii. Nie mogę jednak zrozumieć dlaczego Ghańczyk wybiera grę dla Niemiec, podczas gdy jego brat bliźniak reprezentuje Ghanę. Nie mogę pojąć co - oprócz pieniędzy - kieruje Brazylijczykiem, który zaczyna grać w azerskiej czy japońskiej kadrze. Reprezentacja to nie klub. Grając w niej reprezentuje się kraj z którym się identyfikuje. A jeśli mówi się, że jest się Brazylijczykiem, Portugalczykiem, Polakiem, Hiszpanem, a gra się dla Gruzji, Grecji, Japonii czy Niemiec, to albo cierpi się na rozdwojenie jaźni, albo "sprzedaje" się własną narodowość. Niestety w dzisiejszym świecie piłki (i nie tylko) liczy się głównie kasa. Więc jeśli można dodatkowo zarobić, to fajnie, bez różnicy czy pod flagą biało-czerwoną czy czerwono-białą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz