Wczoraj podczas meczu Ghany z Niemcami mieliśmy do czynienia z typową piłkarską kalkulacją. Ghańczycy od 60. minuty przegrywali 0:1. Dobrze wiedzieli, że w równolegle rozgrywanym meczu Australia wygrywa z Serbią. W takim wypadku to drużyna trenera Milovana Rajevaca awansowała do kolejnej rundy i co najważniejsze, trafiała w niej na reprezentację Stanów Zjednoczonych, unikając tym samym starcia z Anglią. Pod koniec spotkania sytuacja na boisku wyglądała tak, że Ghańczycy nie zamierzali atakować, ani tym bardziej zdobyć gola, który dawałby im remis i pierwsze miejsce w grupie, a co za tym idzie spotkanie z Anglią w 1/8. Niemcy z kolei bardzo by chcieli stracić gola, ale nie wypadało przecież wpakować sobie nachalnego samobója, a przeciwnicy nie zamierzali sprowokować żadnej groźnej akcji pod bramką Neuera. Pat na boisku był więc aż nadto widoczny. Konflikt interesów również.
Z jednej strony rozumiem kalkulację Ghańczyków. Teoretycznie lepiej bowiem grać z USA niż z naszpikowaną gwiazdami (choć w tym mundialu jak na razie głównie papierowymi) reprezentacją Anglii. Z drugiej jednak, takie postępowanie zabija prawdziwość futbolu, upodabniając go do futbolowej polityki. Wszyscy mamy w pamięci mecz Szwedów z Duńczykami na EURO 2004, w którym obie drużyny umówiły się na remis 2:2, premiujący obie reprezentacje.
Ghańczycy muszą jednak pamiętać, że taka zimna kalkulacja może się bardzo smutno skończyć. Podbudowani zwycięstwem i awansem Amerykanie już podczas zeszłorocznego Pucharu Konfederacji pokazali, że będąc w formie są w stanie pokonać każdego, a tym bardziej bardzo nieskuteczną i nieco bezbarwną Ghanę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz