Obserwując wczorajszy występ reprezentacji Polski w meczu z Kamerunem miałem wrażenie, że patrzę na grę amatorskiej drużyny. I to takiej skrzykniętej przez telefon, składającej się ze szkolnych kumpli. Nasze orzełki grały tak, jak gra się na osiedlowych boiskach. Czyli ci, co są obiektywnie "lepsi" grają w ataku, a "słabi, ale po siłowni" zostają w obronie. Najgorszy oczywiście staje na "budzie". Kolega, który akurat grać nie może zabawi się w trenera. Stanie przy linii bocznej, trochę się powygłupia, poprzekomarza, a potem pójdzie do domu pograć w Football Managera. Gdy zdałem sobie sprawę, że oglądałem zawodowców, w większości zarabiających na chleb w zagranicznych klubach, nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Grali bowiem tak "radośnie" wręcz "dziecięco".
Drużyny Franza zawsze słynęły z ofensywnego stylu gry i z niefrasobliwości w obronie. Dotychczas jednak niedostatki w defensywie nadrabiały kreatywnością i skutecznością w ataku. Teraz jednak jest inaczej. Ciągle "radośnie" w obronie, ale już dużo gorzej z przodu. Polacy niby stwarzają okazje, grają szybko i kombinacyjnie, ale jak przychodzi co do czego, to... akcje wykańcza prawy obrońca. Trochę to dziwne. Albo więc piłkarze nie rozumieją o co Smudzie chodzi, albo Smuda stosuje przedziwną taktykę, nie znaną nigdzie w zawodowym piłkarskim świecie.
Dalej martwi też brak rytmu w grze, na co słusznie zwrócił uwagę Michał Żewłakow. Przez 10 minut atakujemy, gramy całkiem nieźle, by nagle zacząć potykać się o własne nogi i przez kolejne pół godziny patrzeć, jak w piłkę gra rywal. Komentujący wczorajszy mecz Andrzej Dawidziuk twierdził, że może to wynikać z przemęczenia większości piłkarzy. Ci biedacy musieli przecież niedawno przetrwać mordercze obozy przygotowawcze, przy których obozy pracy to pikuś. Analizując pierwszy skład w meczu z Kamerunem wychodzi jednak na to, że większość sezon już zaczęła (Sadlok, Wojtkowiak, Obraniak, Dudka, Murawski (jest w jego środku), Brożek), a pozostali zaczną go w ten lub kolejny weekend (Fabiański, Błaszczykowski, Lewandowski; jedynie Glik na start Serie A musi poczekać do końca sierpnia). Te straszne obozy są więc już dawno za nimi!
O braku bocznych obrońców w Polsce mówi się już od dobrych kilku lat. Teoretycznie na prawej stronie jest lepiej niż na lewej. Ale czy na pewno? Grzegorz Wojtkowiak dawał się wczoraj ogrywać Henriemu Bedimo jak dziecko czym wkurzył Smudę i z boiska, podobno z przez uraz (ale nikt w to nie wierzy) zszedł już w 38. minucie. Zastąpił go Marcin Kowalczyk, ale on, jak zwykle w meczach kadry, grał słabo, wyróżniając się fatalnymi błędami w kryciu oraz... jeszcze gorszym pudłem po akcji Jakuba Błaszczykowskiego. Na lewej stronie Smuda wystawił tym razem Macieja Sadloka, nominalnego stopera. Jak się można spodziewać, środkowy na lewej obronie zachowywał się tak, jak kursant nauki jazdy. Niby jechał, ale jakość tej jazdy pozostawiała bardzo dużo do życzenia!
W pomocy i ataku na pierwszy rzut oka wszystko funkcjonowało dobrze. Polacy wymieniali dużo podań, pokazywali się do gry i co może niektórych dziwić, także strzelali (i to aż 11 razy). Problem w tym, że robili to trochę na "hurra", akcje były tworzone ad hoc, bez żadnego głębszego pomysłu. Pełna improwizacja! Nie było widać w tym ręki trenera. Jej nie dało się również zobaczyć w sposobie egzekwowania stałych fragmentów gry, na które Smuda podobno na razie nie kładzie nacisku. Zacznie się nimi zajmować dopiero w 2012 roku...
Widać więc, że plan szkoleniowy jest opracowany. Oby tylko udało się go zrealizować i na EURO były tego pozytywne efekty. Kompromitacji polskiej piłki mamy bowiem już po dziurki w nosie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz