Ostatni mecz nasza kadra wygrała w marcu. Do starcia z Ukrainą przez ponad 400 minut nie potrafiła nawet strzelić gola. Wydawałoby się więc, że jest źle. Na domiar złego z Australią orzełki Smudy także przegrały, ale tym razem zaskoczyły swoją grą i to na plus!
Bogu dzięki, że Sebastian Boenisch wybrał reprezentację Polski (to wcale nie Smuda wybrał jego, ale paradoksalnie on Smudę). W naszym pięknym kraju nie ma bowiem i dawno nie było lewego obrońcy na takim poziomie. Ma wydolność wielbłąda (trochę też to zwierzę przypomina), szybkościowcem może nie jest, ale żółwiem też nie, a wrzutkę ma niczym Beckham. Do tego wielkie serducho do gry, jak na prawdziwego Ślązaka przystało (Boenisch urodził się w Gliwicach). Na prawej stronie defensywy hasa Łukasz Piszczek, który z sezonu na sezon, z meczu na mecz, gra coraz lepiej. Widać, że powoli zaczyna przyzwyczajać się do roli prawego obrońcy. Jak słusznie zauważył Dariusz Szpakowski, komentujący ten mecz dla TVP, już dawno nie widzieliśmy w naszej reprezentacji tak ofensywnie grających bocznych obrońców!
Dziś przeczytałem, że nasza kadra z Australią grała "jak Niemcy". Polacy, jak to Polacy, umieją podkoloryzować. Choć tak dobrze z drużyną Smudy jeszcze nie jest, a do reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów sporo nam jeszcze brakuje, to trzeba przyznać, że momentami faktycznie graliśmy jak Özil, Podolski i spółka. "Prawie" robi tu wielką różnicę. Przynajmniej na razie. Ale szybkie, kombinacyjne akcje skrzydłami naprawdę robiły wrażenie. Co prawda, czasem nasze ataki wyglądały trochę chaotycznie, ale to raczej efekt braku zgrania, niż deficytu pomysłów na grę.
Największym zaskoczeniem wczorajszego meczu była dla mnie jednak postawa Dariusza Pietrasiaka, który wyjątkowo pełnił rolę defensywnego pomocnika i co więcej, zaprezentował się całkiem solidnie. Dobry odbiór, niezłe krycie, a do tego poprawne dalekie podanie i "czytanie" akcji przeciwnika. Ciekawe czy był to jednorazowy wyskok gracza Polonii, czy może stać go na taką grę częściej?
Bolączek nasza kadra ma oczywiście bez liku. Idiotyczne wręcz błędy w defensywie, i to w wykonaniu najbardziej doświadczonego Michała Żewłakowa, wołają o pomstę do nieba. Ale dobrej obrony drużyny Smudy nie miały prawie nigdy. Dużo większy ból głowy trener ma z napastnikami, którzy pudłują nawet w sytuacjach sam na sam z bramką! Z Ukrainą co najmniej hat-tricka powinien ustrzelić Ireneusz Jeleń, a z Australią podobnym wyczynem wręcz musiał popisać się Ebi Smolarek, który co najciekawsze, pojawił się na murawie dopiero w 70. minucie!
Lekarstwem na strzelecką niemoc ma być zatrudnienie Tomasza Frankowskiego w roli trenera napastników. Pomysł wydaje się zupełnie nietrafiony. Po pierwsze, "Franek" ciągle gra w piłkę i jak na razie trenuje jedynie maluchy. Po drugie, dosyć kuriozalna byłaby sytuacja w której jeden piłkarz, mówi innym, jak mają kopać, by piłka trafiała tam, gdzie chcą. Po trzecie, sam skutecznością ostatnio nie imponuje. I w końcu po czwarte, podobne pomysły (np. w Lechu Poznań z Andrzejem Juskowiakiem) zakończyły się totalną klapą. "Kolejorz" nie potrafił przecież strzelić żadnej bramki z takimi potęgami, jak Inter Baku, Sparta Praga, Dnipro Dnipropietrowsk, a nawet Arka Gdynia! Nie wydaje mi się więc, by Frankowski był w stanie przywrócić skuteczność naszym reprezentacyjnym snajperom.
Smuda, który po meczach z Hiszpanią i Kamerunem zwątpił w siebie jako selekcjonera, powoli odzyskuje dawny wigor. Jeśli tylko piłkarze pójdą w jego ślady i także uwierzą w siebie, niedługo powinni zacząć wygrywać. Na razie spragnionym triumfów kibicom musi wystarczyć świadomość, że gramy "prawie jak Niemcy".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz